"Park Chanyeol. Jestem Park Chanyeol i jestem prawie-piosenkarzem."
WAŻNA PLAYLISTA
*klik*
*klik*
Paring: ChanBaek
Gatunek: AU, Dramat/Angst
Długość: One-shot
Uwagi: zmieniona długość trwania wakacji w Korei; wymyślona miejscowość na potrzeby tej historii; zmiana wieku bohaterów; pełnoletność - 18 lat; przekleństwa, używki i sceny erotyczne;
!WAŻNE, ale krótko i na temat!
Postanowiłam się z Wami podzielić playlistą, do której tworzyłam tego shota, bo według mnie idealnie pozwala wczuć się w klimat jak chciałam osiągnąć. Pisząc tego shota, wylałam siódme poty i litry łez, dlatego mam nadzieję, że znajdą się osoby, które pokochają pracę, w którą włożyłam całe moje serce i wszelkie emocje, które są we mnie skumulowane od jakiegoś czasu.
Nie przedłużając, zapraszam do czytania.
~
Siedzenia w pociągu są niewygodne, ale bardziej od nich uwiera mnie rozmazany za oknem widok. Przynosi mi wspomnienia, których nie chcę widzieć i które utwierdzają mnie w przekonaniu, jak bardzo powinienem cierpieć, choć wcale tego nie robię. Odczuwam pustkę i nieprzyjemne kołatanie serca, ale nie cierpię. Nie odczuwam potrzeby płaczu ani współczucia ze strony innych. W tej chwili nie potrzebuję niczego, bo to czego bym chciał jest już poza moim zasięgiem. Wszystko, czego chcę, zostało zabrane zbyt daleko, sprawiając przy tym, że specyficzny dźwięk strun pozostał tylko w mojej głowie. Już nikt nigdy nie pozna słów sklejających się w jedność, tworząc wyjątkową historię, i nikt nigdy nie zakocha się w tej melodii tak bardzo jak ja. Nikt poza mną nie zakocha się w twórczości czerwonowłosego chłopaka uwielbiającego tanie wino i piwo w ciemnozielonej butelce, którym nawilżał gardło, gdy jego głos łamał się przez chrypę, wyciągając ostatnie słowa skierowane tylko i wyłącznie do mnie.
♦
Pierwszy dzień wakacji był
dniem, którego wyczekiwał każdy uczeń każdej szkoły w każdym
kraju. Dla nikogo nie liczyło się to, czy miał zaplanowany każdy
dzień najbliższych dwóch miesięcy, czy tylko tydzień, bądź czy
w ogóle miał jakiekolwiek plany. Najważniejszy był fakt, że
zaczynał się czas, w którym bez znaczenia było, jaki jest dzień
tygodnia bądź którą godzinę wskazuje zegar, gdy niebo pokrywa
się głęboką czernią.
Wróciłem do domu od razu po zakończeniu ostatniego dnia roku szkolnego tylko po to aby przebrać się w luźniejsze ubrania i wziąć torbę, w którą zapakowałem się poprzedniego wieczoru. Miałem tylko wejść i wyjść, jednak moi rodzice należeli do tych zbyt troskliwych. Nie przesadzali, mieli jakiś umiar w swojej nadopiekuńczości, ale i tak dało się to momentami odczuć aż za bardzo. Dopiero, gdy upewnili się, że na pewno wszystko zabrałem i że zrozumiałem, że mam dać znać, gdy dojadę, pozwolili mi opuścić dom.
Podszedłem do czekającego na podjeździe, szarego Mercedesa a45 i z trudem wepchnąłem torbę do bagażnika, który zdecydowanie cierpiał na nadbagaż. Kiedy trzasnąłem klapą, odczekałem chwilę aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i wsiadłem do samochodu, zajmując miejsce pasażera. Ledwie zapiąłem pas, a pojazd od razu ruszył z piskiem. Skrzywiłem się, przytrzymując się rączki i posłałem krótkie spojrzenie blondynowi siedzącemu za kierownicą.
- No co? - zapytał, gdy na tyłach rozniósł się dźwięk otwieranych puszek.
- Nic – zapewniłem, spoglądając przez ramię na tyły. - Też chcę jedno, Kris.
Chłopak zerknął na mnie, mając przechyloną głowę, dzięki czemu łatwiej było mu upijać większe łyki alkoholu, i dopiero, gdy odsunął puszkę od ust, przecierając je nadgarstkiem, wygrzebał jedno z piw i mi podał.
- Dzięki – powiedziałem, chwytając jeszcze zimny metal, a następnie przekręciłem się przodem do szyby.
- Dlaczego tyle zajęło ci przebranie się i zabranie rzeczy? - Usłyszałem za plecami, na co ciężko westchnąłem przed upiciem łyka.
- Dobrze wiecie jak to jest z moimi rodzicami. Zresztą, z rodzicami Jongdae jest podobnie.
- Dlatego Jongdae zabrał walizkę do szkoły – zauważył Kris, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą, jaką również powinienem zrobić.
- Łatwo ci mówić, bo mieszkasz sam i nie musisz się niczym przejmować – stwierdziłem, zaraz nawilżając gardło kolejnymi łykami chłodnego oraz gorzkiego alkoholu.
Chłopak tylko prychnął głośno, prawdopodobnie obejmując ramieniem dziewczynę siedzącą tuż obok niego. Z ciekawości zerknąłem kątem oka w lusterko i miałem rację. Malie siedziała, mając przymknięte oczy i opartą głowę o jego ramię. Za każdym razem, widząc podobne sceny zastanawiałem się jak to możliwe, że tak sympatyczna Tajlandka jak ona od długich miesięcy wytrzymywała w związku z takim dupkiem jakim był Kris. Fakt faktem, dla niej był całkiem innym człowiekiem, ale dla innych wciąż był tym samym Chińczykiem, nie zważając na to czy stała obok, czy nie.
Pokręciłem lekko głową, odwracając ją w stronę bocznej szyby. Samochód wypełniały piosenki, które sami wybraliśmy, umieszczając je na płycie, którą Sehun zawsze ze sobą woził. Wsłuchiwałem się z przyjemnością w te, które pojawiły się dzięki mnie, i popijałem piwo, mając nadzieje, że mnie zamuli, by ułatwić mi zaśnięcie. Nim to się jednak stało, siedziałem w milczeniu i przyglądałem się wszystkiemu co mijaliśmy. Krajobraz był rozmyty od prędkości, którą blondyn wyciskał ze swojego samochodu, ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, popychało mnie to do krainy snów.
Jak na dobrych przyjaciół przystało nie zostałem obudzony ani razu kiedy zatrzymali się, by coś zjeść, by pójść do łazienki lub przez głód raka, którego Kris wychowywał we własnych płucach. Spałem przez większość drogi jak zabity, nadrabiając tym nieprzespaną noc i obudziłem się dopiero chwilę po tym, gdy samochód ruszył z postoju, który jak stwierdzili trwał zbyt długo, by pozwolić mi wysiąść. Jedynym moim ratunkiem i pocieszeniem tego wyjazdu okazała się być Malie, która w porównaniu do chłopaków pomyślała o mnie i kupiła mi jakąś przekąskę, ratując mój trawiący sam siebie żołądek.
Pozostała część drogi okazała być naprawdę bliska naszego celu, dlatego też zrezygnowałem z drugiego piwa i zająłem się rozmową z Sehunem, który jako pokrzywdzony kierowca nie mógł sobie pozwolić na alkoholizację z Krisem bądź na sen, który dopadł z początku mnie, a potem Jongdae oraz brunetkę. Sehun, mimo że uwielbiał szybką jazdę, był naprawdę świetnym kierowcą, który sprawnie wyprzedzał inne samochody i omijał korki. Podróż z nim pod tym względem należała do jednych z przyjemniejszych.
- To jak? Planujecie jakieś przelotne romanse w tej wakacje? - wtrącił w pewnym momencie najstarszy.
Zerknąłem na siebie z Sehunem, po czym obydwoje wróciliśmy do patrzenia na drogę.
- Może – mruknął kierowca w zamyśleniu. - Dwa tygodnie to sporo, a noce latem są naprawdę długie.
- A co z tobą, Baek?
- Nie planuję – przyznałem szczerze i głęboko odetchnąłem, mając nadzieję, że moja odpowiedź zamknie temat.
- Nie planujesz czy dalej chodzi o-
- Kris – chrząknął blondyn, podczas gdy ja odwróciłem głowę w bok, znowu spoglądając za okno.
Chłopak westchnął poirytowany, ale nie odezwał się więcej. Wyciągnął za to paczkę papierosów z kieszeni bluzy i zaczął liczyć pojedyncze sztuki, oceniając przy okazji na ile mu one starczą. Z udawaną przykrością oznajmił nam tylko, że będziemy musieli zajechać do sklepu nim dojedziemy do domku, który wynajęliśmy na najbliższe czternaście dni.
Wchodząc do sklepu po jedzenie dla raka chowanego w płucach Chińczyka, postanowiliśmy zrobić od razu zakupy na dziś i jutro, dlatego też, kiedy dotarliśmy na miejsce, Malie poszła odebrać klucze, a gdy tylko otworzyła drzwi zaczęliśmy wnosić siatki, których było więcej niż powinno. Po nasze bagaże szliśmy na dwa razy, najpierw poszły walizki, a dopiero potem jeden z dmuchanych materacy, który od razu napompowaliśmy. Domek, w którym mieliśmy spędzić wakacje wychodził taniej ze względu na mniejszą ilość łóżek, jednak spanie na materacu co trzecią noc nie wydawało się być takie złe. Nie przejmowaliśmy się również brakiem luksusów, jako że kwatera miała nam służyć tylko za miejsce do spania i leczenia kaca następnego dnia z rana.
Na dole znajdował się przytulny salon ze sporą kuchnią oraz toaleta, natomiast na górnym piętrze umieszczone były dwie sypialnie, łazienka z prysznicem oraz puste pomieszczenie, które nie zostało jeszcze w żaden sposób wykorzystane, ale do którego mieliśmy dostęp.
Rozgoszczenie się nie zajęło nam dużo czasu, bo od razu po zobaczeniu górnego piętra zrobiliśmy podział pokojów. Kris z Malie zajmowali jedną sypialnie co było od samego początku omawiane, drugą natomiast tamtej nocy zajmował Jongdae z Sehunem. Mi został pusty pokój z przywiezionym materacem.
Gdy nasze bagaże zostały zaniesione do odpowiednich pomieszczeń, a lodówkę wypełniły produkty zakupione w pobliskim sklepie, każdy po kolei poszedł wziąć prysznic, aby odświeżyć się po długiej drodze. Czekając na swoją kolej, rozsiadłem się w salonie i rozejrzałem, zastanawiając się, czy uda nam się dobrze spędzić czas. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przyjeżdżając razem, spędzimy wakacje praktycznie osobno.
Wyprostowałem się jak poparzony, przypominając sobie o bardzo ważnej sprawie, i od razu zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu komórki. Przekląłem pod nosem, wstając.
- Sehun?! - zawołałem, zatrzymując się przy schodach. - Gdzie są kluczyki od samochodu?
- Powinny być na ławie!
Odwróciłem się, by spojrzeć na ławę, przy której dopiero co siedziałem, i przejechałem wzrokiem po czarnym szkle. Nie leżało tam nic poza puszką piwa oraz miską po zjedzonej, ekspresowej zupce chińskiej. Westchnąłem ciężko, podchodząc bliżej, i dopiero, gdy schyliłem się kilka razy, przyuważyłem leżące prawie że pod meblem kluczyki. Zamlaskałem, mamrocząc pod nosem jak niedbały jest blondyn, a następnie opuściłem dom.
Podszedłem do samochodu, wcześniej odblokowując przyciskiem drzwi i otworzyłem te od strony pasażera. Rozejrzałem się dokładnie po siedzeniu oraz podłodze, dopiero po chwili odnajdując telefon. Skrzywiłem się nieznacznie na widok obudowy oblepionej kurzem i okruszkami ciastek, zastanawiając się przy tym jak to możliwe, że chłopak będący w stanie zabić za ten samochód, miał w nim taki nieporządek.
Odetchnąłem cicho, szukając w kontaktach numeru ojca. Miałem z nim o wiele lepsze relacje, być może dlatego, że mimo wszystko miał większy dystans do życia niż matka. Czasami sam wypychał mnie za drzwi własnego domu, twierdząc że żaden normalny nastolatek nie uczy się bez przerwy więcej jak czterdzieści minut, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że mój nos chował się między książkami, dopiero gdy zaglądali na zmianę z matką do mojego pokoju.
Przycisnąłem komórkę do ucha, wsłuchując się w dwa krótkie sygnały.
- Cześć tato – mruknąłem, w międzyczasie patrząc dookoła. - Dojechaliśmy jakiś czas temu na miejsce.
- I jak tam jest? - zapytał w momencie, gdy przechodziłem przez bramkę naszego ośrodka.
- Myślę, że w porządku – przyznałem, spoglądając jak biały kabriolet ze zbyt dużą ilością pasażerów w środku, przejeżdżał po głównej ulicy z głośno dudniącą muzyką w głośnikach na tyłach. Dziewczyny ubrane w krótkie spodenki oraz górną część bikini używały dużych, kolorowych pistoletów przeznaczonych na wodę, jednak z tych wylatywała cała amunicja piany. Pozostali wyrzucali kolorowe, miękkie piłeczki oblekane materiałem, a jedna z nich wylądowała w mojej dłoni. Spojrzałem na nią, lekko ją przy tym ściskając, i uśmiechnąłem się pod nosem. - Inaczej.
- Podejrzewam – przyznał rozbawiony. - W takim razie baw się dobrze synu i nie zapomnij dzwonić albo pisać. Chociaż raz na kilka dni.
- Jasne. Ucałuj mamę.
Przeciągnąłem palcem po ekranie, rozłączając się, i wsunąłem telefon do kieszeni tak samo jak dłoń z czerwoną piłeczką. Odetchnąłem głęboko, spoglądając w stronę, w którą pojechał samochód i skinąłem do siebie głową w przekonaniu, że te wakacje będą niezapomniane. Jedyne w swoim rodzaju.
Drgnąłem lekko, słysząc krzyk za plecami, więc czym prędzej odwróciłem się na pięcie w stronę Jongdae. Opierał się on o drewnianą framugę, lekko mrużąc oczy i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech, a ciemne włosy były już ułożone ze starannie wywiniętą grzywką.
- Aż tak cię ciągnie do zwiedzania?!
- Można tak powiedzieć – przyznałem z uśmiechem, kierując się w jego stronę.
- Łazienka jest wolna – przyznał, klepiąc moje ramię. - Idź się ogarnij i zmywamy się stąd.
Skinąłem głową, wchodząc do środka, i od razu skierowałem się na górne piętro. Wszedłem do mojego tymczasowego pokoju, by zgarnąć szybko dżinsowe spodenki do kolan, jasną koszulkę z nadrukiem oraz nie za dużą kosmetyczkę. Przechodząc z jednego pomieszczenia do drugiego, parsknąłem śmiechem, zauważając jak Malie poprawia sterczące, jasne włosy, niezadowolonego tym faktem Krisa.
Wróciłem do domu od razu po zakończeniu ostatniego dnia roku szkolnego tylko po to aby przebrać się w luźniejsze ubrania i wziąć torbę, w którą zapakowałem się poprzedniego wieczoru. Miałem tylko wejść i wyjść, jednak moi rodzice należeli do tych zbyt troskliwych. Nie przesadzali, mieli jakiś umiar w swojej nadopiekuńczości, ale i tak dało się to momentami odczuć aż za bardzo. Dopiero, gdy upewnili się, że na pewno wszystko zabrałem i że zrozumiałem, że mam dać znać, gdy dojadę, pozwolili mi opuścić dom.
Podszedłem do czekającego na podjeździe, szarego Mercedesa a45 i z trudem wepchnąłem torbę do bagażnika, który zdecydowanie cierpiał na nadbagaż. Kiedy trzasnąłem klapą, odczekałem chwilę aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i wsiadłem do samochodu, zajmując miejsce pasażera. Ledwie zapiąłem pas, a pojazd od razu ruszył z piskiem. Skrzywiłem się, przytrzymując się rączki i posłałem krótkie spojrzenie blondynowi siedzącemu za kierownicą.
- No co? - zapytał, gdy na tyłach rozniósł się dźwięk otwieranych puszek.
- Nic – zapewniłem, spoglądając przez ramię na tyły. - Też chcę jedno, Kris.
Chłopak zerknął na mnie, mając przechyloną głowę, dzięki czemu łatwiej było mu upijać większe łyki alkoholu, i dopiero, gdy odsunął puszkę od ust, przecierając je nadgarstkiem, wygrzebał jedno z piw i mi podał.
- Dzięki – powiedziałem, chwytając jeszcze zimny metal, a następnie przekręciłem się przodem do szyby.
- Dlaczego tyle zajęło ci przebranie się i zabranie rzeczy? - Usłyszałem za plecami, na co ciężko westchnąłem przed upiciem łyka.
- Dobrze wiecie jak to jest z moimi rodzicami. Zresztą, z rodzicami Jongdae jest podobnie.
- Dlatego Jongdae zabrał walizkę do szkoły – zauważył Kris, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą, jaką również powinienem zrobić.
- Łatwo ci mówić, bo mieszkasz sam i nie musisz się niczym przejmować – stwierdziłem, zaraz nawilżając gardło kolejnymi łykami chłodnego oraz gorzkiego alkoholu.
Chłopak tylko prychnął głośno, prawdopodobnie obejmując ramieniem dziewczynę siedzącą tuż obok niego. Z ciekawości zerknąłem kątem oka w lusterko i miałem rację. Malie siedziała, mając przymknięte oczy i opartą głowę o jego ramię. Za każdym razem, widząc podobne sceny zastanawiałem się jak to możliwe, że tak sympatyczna Tajlandka jak ona od długich miesięcy wytrzymywała w związku z takim dupkiem jakim był Kris. Fakt faktem, dla niej był całkiem innym człowiekiem, ale dla innych wciąż był tym samym Chińczykiem, nie zważając na to czy stała obok, czy nie.
Pokręciłem lekko głową, odwracając ją w stronę bocznej szyby. Samochód wypełniały piosenki, które sami wybraliśmy, umieszczając je na płycie, którą Sehun zawsze ze sobą woził. Wsłuchiwałem się z przyjemnością w te, które pojawiły się dzięki mnie, i popijałem piwo, mając nadzieje, że mnie zamuli, by ułatwić mi zaśnięcie. Nim to się jednak stało, siedziałem w milczeniu i przyglądałem się wszystkiemu co mijaliśmy. Krajobraz był rozmyty od prędkości, którą blondyn wyciskał ze swojego samochodu, ale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, popychało mnie to do krainy snów.
Jak na dobrych przyjaciół przystało nie zostałem obudzony ani razu kiedy zatrzymali się, by coś zjeść, by pójść do łazienki lub przez głód raka, którego Kris wychowywał we własnych płucach. Spałem przez większość drogi jak zabity, nadrabiając tym nieprzespaną noc i obudziłem się dopiero chwilę po tym, gdy samochód ruszył z postoju, który jak stwierdzili trwał zbyt długo, by pozwolić mi wysiąść. Jedynym moim ratunkiem i pocieszeniem tego wyjazdu okazała się być Malie, która w porównaniu do chłopaków pomyślała o mnie i kupiła mi jakąś przekąskę, ratując mój trawiący sam siebie żołądek.
Pozostała część drogi okazała być naprawdę bliska naszego celu, dlatego też zrezygnowałem z drugiego piwa i zająłem się rozmową z Sehunem, który jako pokrzywdzony kierowca nie mógł sobie pozwolić na alkoholizację z Krisem bądź na sen, który dopadł z początku mnie, a potem Jongdae oraz brunetkę. Sehun, mimo że uwielbiał szybką jazdę, był naprawdę świetnym kierowcą, który sprawnie wyprzedzał inne samochody i omijał korki. Podróż z nim pod tym względem należała do jednych z przyjemniejszych.
- To jak? Planujecie jakieś przelotne romanse w tej wakacje? - wtrącił w pewnym momencie najstarszy.
Zerknąłem na siebie z Sehunem, po czym obydwoje wróciliśmy do patrzenia na drogę.
- Może – mruknął kierowca w zamyśleniu. - Dwa tygodnie to sporo, a noce latem są naprawdę długie.
- A co z tobą, Baek?
- Nie planuję – przyznałem szczerze i głęboko odetchnąłem, mając nadzieję, że moja odpowiedź zamknie temat.
- Nie planujesz czy dalej chodzi o-
- Kris – chrząknął blondyn, podczas gdy ja odwróciłem głowę w bok, znowu spoglądając za okno.
Chłopak westchnął poirytowany, ale nie odezwał się więcej. Wyciągnął za to paczkę papierosów z kieszeni bluzy i zaczął liczyć pojedyncze sztuki, oceniając przy okazji na ile mu one starczą. Z udawaną przykrością oznajmił nam tylko, że będziemy musieli zajechać do sklepu nim dojedziemy do domku, który wynajęliśmy na najbliższe czternaście dni.
Wchodząc do sklepu po jedzenie dla raka chowanego w płucach Chińczyka, postanowiliśmy zrobić od razu zakupy na dziś i jutro, dlatego też, kiedy dotarliśmy na miejsce, Malie poszła odebrać klucze, a gdy tylko otworzyła drzwi zaczęliśmy wnosić siatki, których było więcej niż powinno. Po nasze bagaże szliśmy na dwa razy, najpierw poszły walizki, a dopiero potem jeden z dmuchanych materacy, który od razu napompowaliśmy. Domek, w którym mieliśmy spędzić wakacje wychodził taniej ze względu na mniejszą ilość łóżek, jednak spanie na materacu co trzecią noc nie wydawało się być takie złe. Nie przejmowaliśmy się również brakiem luksusów, jako że kwatera miała nam służyć tylko za miejsce do spania i leczenia kaca następnego dnia z rana.
Na dole znajdował się przytulny salon ze sporą kuchnią oraz toaleta, natomiast na górnym piętrze umieszczone były dwie sypialnie, łazienka z prysznicem oraz puste pomieszczenie, które nie zostało jeszcze w żaden sposób wykorzystane, ale do którego mieliśmy dostęp.
Rozgoszczenie się nie zajęło nam dużo czasu, bo od razu po zobaczeniu górnego piętra zrobiliśmy podział pokojów. Kris z Malie zajmowali jedną sypialnie co było od samego początku omawiane, drugą natomiast tamtej nocy zajmował Jongdae z Sehunem. Mi został pusty pokój z przywiezionym materacem.
Gdy nasze bagaże zostały zaniesione do odpowiednich pomieszczeń, a lodówkę wypełniły produkty zakupione w pobliskim sklepie, każdy po kolei poszedł wziąć prysznic, aby odświeżyć się po długiej drodze. Czekając na swoją kolej, rozsiadłem się w salonie i rozejrzałem, zastanawiając się, czy uda nam się dobrze spędzić czas. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przyjeżdżając razem, spędzimy wakacje praktycznie osobno.
Wyprostowałem się jak poparzony, przypominając sobie o bardzo ważnej sprawie, i od razu zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu komórki. Przekląłem pod nosem, wstając.
- Sehun?! - zawołałem, zatrzymując się przy schodach. - Gdzie są kluczyki od samochodu?
- Powinny być na ławie!
Odwróciłem się, by spojrzeć na ławę, przy której dopiero co siedziałem, i przejechałem wzrokiem po czarnym szkle. Nie leżało tam nic poza puszką piwa oraz miską po zjedzonej, ekspresowej zupce chińskiej. Westchnąłem ciężko, podchodząc bliżej, i dopiero, gdy schyliłem się kilka razy, przyuważyłem leżące prawie że pod meblem kluczyki. Zamlaskałem, mamrocząc pod nosem jak niedbały jest blondyn, a następnie opuściłem dom.
Podszedłem do samochodu, wcześniej odblokowując przyciskiem drzwi i otworzyłem te od strony pasażera. Rozejrzałem się dokładnie po siedzeniu oraz podłodze, dopiero po chwili odnajdując telefon. Skrzywiłem się nieznacznie na widok obudowy oblepionej kurzem i okruszkami ciastek, zastanawiając się przy tym jak to możliwe, że chłopak będący w stanie zabić za ten samochód, miał w nim taki nieporządek.
Odetchnąłem cicho, szukając w kontaktach numeru ojca. Miałem z nim o wiele lepsze relacje, być może dlatego, że mimo wszystko miał większy dystans do życia niż matka. Czasami sam wypychał mnie za drzwi własnego domu, twierdząc że żaden normalny nastolatek nie uczy się bez przerwy więcej jak czterdzieści minut, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że mój nos chował się między książkami, dopiero gdy zaglądali na zmianę z matką do mojego pokoju.
Przycisnąłem komórkę do ucha, wsłuchując się w dwa krótkie sygnały.
- Cześć tato – mruknąłem, w międzyczasie patrząc dookoła. - Dojechaliśmy jakiś czas temu na miejsce.
- I jak tam jest? - zapytał w momencie, gdy przechodziłem przez bramkę naszego ośrodka.
- Myślę, że w porządku – przyznałem, spoglądając jak biały kabriolet ze zbyt dużą ilością pasażerów w środku, przejeżdżał po głównej ulicy z głośno dudniącą muzyką w głośnikach na tyłach. Dziewczyny ubrane w krótkie spodenki oraz górną część bikini używały dużych, kolorowych pistoletów przeznaczonych na wodę, jednak z tych wylatywała cała amunicja piany. Pozostali wyrzucali kolorowe, miękkie piłeczki oblekane materiałem, a jedna z nich wylądowała w mojej dłoni. Spojrzałem na nią, lekko ją przy tym ściskając, i uśmiechnąłem się pod nosem. - Inaczej.
- Podejrzewam – przyznał rozbawiony. - W takim razie baw się dobrze synu i nie zapomnij dzwonić albo pisać. Chociaż raz na kilka dni.
- Jasne. Ucałuj mamę.
Przeciągnąłem palcem po ekranie, rozłączając się, i wsunąłem telefon do kieszeni tak samo jak dłoń z czerwoną piłeczką. Odetchnąłem głęboko, spoglądając w stronę, w którą pojechał samochód i skinąłem do siebie głową w przekonaniu, że te wakacje będą niezapomniane. Jedyne w swoim rodzaju.
Drgnąłem lekko, słysząc krzyk za plecami, więc czym prędzej odwróciłem się na pięcie w stronę Jongdae. Opierał się on o drewnianą framugę, lekko mrużąc oczy i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech, a ciemne włosy były już ułożone ze starannie wywiniętą grzywką.
- Aż tak cię ciągnie do zwiedzania?!
- Można tak powiedzieć – przyznałem z uśmiechem, kierując się w jego stronę.
- Łazienka jest wolna – przyznał, klepiąc moje ramię. - Idź się ogarnij i zmywamy się stąd.
Skinąłem głową, wchodząc do środka, i od razu skierowałem się na górne piętro. Wszedłem do mojego tymczasowego pokoju, by zgarnąć szybko dżinsowe spodenki do kolan, jasną koszulkę z nadrukiem oraz nie za dużą kosmetyczkę. Przechodząc z jednego pomieszczenia do drugiego, parsknąłem śmiechem, zauważając jak Malie poprawia sterczące, jasne włosy, niezadowolonego tym faktem Krisa.
♦♦♦
Zmierzaliśmy całą piątką
przez miasteczko, badając co i gdzie mniej więcej się znajdowało.
Kierując się do serca tego miejsca, korzystaliśmy z umieszczonych
po bokach znaków informacyjnych, jednak nie było ich zbyt wiele.
Miasteczko nie miało jednego konkretnego centrum czy też rynku jak
to duże miasta miewały w zwyczaju. Geonmangjeung* było miejscem, w
którym znajdowało się kilka działających w sezonie letnim
sklepów, cała masa domków letniskowych, kluby i jezioro ze
średniej wielkości plażą, a wszystko było zamknięte w mniej lub
bardziej zagęszczonym lesie. Miasteczko miało swój własny klimat,
który przyciągał każdego roku coraz to większą ilość ludzi,
mimo że nie można było liczyć na rozrywkę, jaką mogłaby
dostarczyć wycieczka nad morze, do stolicy albo do całkiem innego
kraju. Przeważnie ośrodki były zapełnione większymi grupami
znajomych gustujących w klimacie ognisk, wypływania w jezioro i z
nieprzesadną ilością pieniędzy w portfelach bądź rodziny z
dziećmi, które były jeszcze zbyt małe na jakieś większe
atrakcje. Mimo że Geonmangjeung nie było zbyt duże, posiadało
ubogą scenę, którą odwiedzali mniej — ale wciąż znani —
artyści, którzy zazwyczaj dopiero zaczynali rozkręcać swoją
karierę po wygraniu jakiegoś programu telewizyjnego czy czegoś w
tym rodzaju.
Przechodząc obok jednej z knajp,
postanowiliśmy do niej wejść, by uzupełnić nasze żołądki
czymś cieplejszym oraz większym od przekąsek ze stacji benzynowej.
Pomieszczenie nie było duże, miało zaledwie kilka stolików, od
których musieliśmy pożyczyć trzy krzesła. Wnętrze nie było
najpiękniejsze w jakim zdarzyło mi się jeść, ale unosił się
naprawdę apetyczny zapach, więc postanowiliśmy zaryzykować, choć
nie zamówiliśmy niczego bardziej kreatywnego niż pizza, gyros dla
Jongdae i piwo. W pierwszej kolejności podano nam alkohol, w tym
jeden zabarwiony na czerwono, który należał do Malie, ale na
jedzenie również nie czekaliśmy długo, więc knajpa zaplusowała
sobie tym u nas na tyle, że przed spróbowaniem już nam wszystko
smakowało. Gyros Koreańczyka był naprawdę potężny, więc na
starcie zrezygnował z jedzenia pizzy, którą zajęła się nasza
czwórka.
Z pełnymi brzuchami skierowaliśmy
się w stronę jeziora, gdzie było najwięcej klubów w całym
Geonmangjeung. Jeden stał obok drugiego, po dwóch stronach uliczki,
ale żaden nie był dla siebie konkurencją. Dochodziła godzina
osiemnasta, a o wolny stolik trzeba było się modlić, dlatego
postanowiliśmy na samym początku wejść do jednego z najbardziej
oddalonych od plaży, gdzie było trochę luzu. Wraz z Sehunem
poszedłem zamówić drinki, a pozostali szybko zajęli kanapy obite
sztuczną, czarną skórą. Wszystkie alkohole były podawane w
naprawdę dziwaczny sposób. Nie dostaliśmy szklanek wypełnionych
kolorową cieczą a strzykawki, które wrzucono nam do metalowego
wiaderka. Kiedy dołączyliśmy do przyjaciół zacząłem im
tłumaczyć co i jak, tak jak mnie to było tłumaczone przed
momentem.
-
Te strzykawki – powiedziałem, wskazując te z przezroczystą
cieczą – są zwykłą wódką, którą wlewamy na sam początek. -
Gdy wszyscy wypełniliśmy szklanki mocnym alkoholem drażniącym nos
samym swoim zapachem, wskazałem pozostałe o przeróżnych kolorach.
- Na każdej jest napisane jaki mają smak. Można wlać wszystkie o
tym samym kolorze albo jest możliwość mieszania ich ze sobą,
tworząc różne – podobno lepsze, smaki.
-
I będziemy się z tym tak pierdolić za każdym razem? - zapytał
Kris, spoglądając jak Tajlandka zaczyna pracować nad fioletowym
drinkiem, wlewając na raz czerwoną oraz niebieską ciecz. Uniósł
brew i prychnął. - Chciałem się po prostu napić.
-
Wypijemy to i pójdziemy do innego klubu – zapewnił brunet,
używając strzykawek z niebieskim wypełnieniem.
Drinki były naprawdę
przepyszne, ale Kris miał jednak rację co do bawienia się z tym
wszystkim za każdym razem. Nie było możliwości zamówienia od
razu gotowego alkoholu, bo był to po prostu klub z taką, a nie inną
atrakcją, którą bardziej fascynowały klientki aniżeli klientów
chcących się porządnie napić. Po opróżnieniu szklanek
zapłaciliśmy i opuściliśmy klub, by przejść do innego, tym
razem bliżej jeziora rozciągającego się przed oczami.
Miejsce wydało się być na tyle
przyjemne, że spędziliśmy w nim resztę wieczoru, nie biorąc
nawet pod uwagę zajrzenia do innych. Czternaście dni idealnie
wystarczało, aby odwiedzić każdego dnia inny klub.
Alkohol był tańszy niż
przypuszczaliśmy, dlatego też szybciej wchodził w każdego z nas.
Szczególnie w Krisa oraz Sehuna. Kiedy nasza trójka, nie śpiesząc
się, piła dopiero drugiego bądź trzeciego drinka, oni zajęci
byli drugą kolejką shotów. Robili sobie przerwę dopiero, gdy
Malie wyciągała swojego pijackiego chłopaka na parkiet lub kiedy
Sehunowi wpadał ktoś w oko i szedł próbować swoich sił w
podrywie. Jongdae siedział, łykając co jakiś czas kolorową
ciecz, ale również uważnie skanował wszystkich dookoła. Nie
dziwiłem się, że kogoś sobie szukał, ale dziwiłem się, że
jeszcze nikogo nie miał. Ciężko było mi uwierzyć, że ktoś taki
jak Kris żył w naprawdę udanym związku, podczas gdy brunet był
singlem od ponad roku. Coś zdecydowanie poszło nie tak.
Uniosłem głowę, wysuwając
słomkę z ust, i oblizałem je, gdy wszyscy poza Sehunem wrócili do
stolika. Przyjrzałem się, jak najstarszy złapał sprawnie za
kieliszek, a następnie przechylił go do ust i wlał ostry alkohol
prosto do gardła. Skrzywiłem się lekko, ale nic nie powiedziałem,
zdając sobie sprawę z tego, że Chińczyk robił się momentami
naprawdę nieprzyjemny, kiedy w jego krwi zaczynało pojawiać się
zbyt dużo procentów. Kątami oczu rozejrzałem się za blond
czupryną i chociaż rzuciło mi się w oczy kilku farbowanych jak on
blondynów, to żaden z nich nie był moim przyjacielem. Chrząknąłem,
poprawiając się na kanapie.
-
Kris, gdzie zgubiłeś Sehuna? - zapytałem, sprawiając tym, że i
Jongdae rozejrzał się jakby dopiero wtedy zauważył, że brakowało
nam jednej osoby.
-
Hm? - mruknął, kładąc dłoń na odkrytym udzie brunetki, i musnął
wargami jej skroń, by w następnej kolejności skinąć głową w
stronę łazienek. - Omawia bardzo ważne sprawy z długonogą
Francuzką.
Uniosłem lekko brew, spoglądając
w stronę brązowych drzwi i rozchyliłem usta, by coś powiedzieć,
jednak jasnowłosy mnie wyprzedził.
- Omawiając pewne sprawy, bariera
językowa zanika – zapewnił rozbawiony, wysunąwszy z tekturowej
paczki jeden z papierosów. – Widzisz, Baekhyun, Sehun jest na
wakacjach, a mimo to postanowił poduczyć się trochę francuskiego
– mówił, a ja przyglądałem się jak w jednej chwili odpalił
papierosa, a w drugiej wypuścił gęsty dym. - Kto wie? Może wróci
do nas i będzie świergotał w obcym języku, podczas gdy ty,
Baekhyun... ty ciągle stoisz w miejscu, układając sobie w głowie
dalszą historię swojego poprzedniego związku z-
-
Skończ – powiedziałem oschle, przyciągając tym jego wzrok.
Chłopak zaśmiał się krótko, krztusząc się przy tym dymem,
którego nie wypuścił z ust i który w efekcie wpadł mu prosto do
gardła.
-
To urocze. Naprawdę urocze – przyznał. Dobrze widziałem jak
Malie zaciskała dłonie na jego ramieniu, dając mu znak, że mówił
trochę za dużo, jednak Kris nie przestawał. - Nie sądziłem, że
serio to robisz. Powiedz mi... - mruknął, podpierając się na
blacie. Całkowicie zignorował moje mrużenie oczu i gniew wypisany
na twarzy. - W swojej główce dajesz mu w końcu dupy, licząc że
wtedy cię nie zostawi czy dalej unik-
-
Pierdol się, Kris – prychnąłem, wstając i odchodząc od
stolika, by opuścić zaraz lokal, przepychając się chwilę
wcześniej przez tłum tańczących, podpitych imprezowiczów.
Wsunąłem dłonie do kieszeni
dżinsowych spodenek i ruszyłem przed siebie. Niebo było już
pokryte głęboką czernią, a przez dobrze widoczne gwiazdy
wyglądało, jakby ktoś posypał je brokatem. W dużych miastach
rzadko kiedy było widać to tak dobrze.
Mijałem całą masę ludzi w
przeróżnym wieku i w przeróżnym stanie. Byłem jedynym, który
szedł do tego, że prosto to jeszcze samotnie w blasku neonowych
świateł i który łapał rozbawione dziewczyny od razu
przepraszające mnie za to. Dostałem kilka zaproszeń od całkiem
obcych mi osób i kilka przeróżnych propozycji, za które na pewno
niejednej osobie byłoby wstyd na trzeźwo. Zatrzymałem się dopiero
przy skromnym salonie gier, który był rozmieszczony pod wielkim
namiotem przy plaży i w którym spędziłem chwilę, wyżywając się
podczas gry w cymbergaja z całkiem przypadkową dziewczyną.
Kierując się do wyjścia, przyglądałem się, jak inni grali w
przeróżne gry takie jak symulator koszykówki, wyścigi samochodowe
bądź maszyna przeznaczona do tańczenia, by z nieco lepszym humorem
znaleźć się na plaży. Było na tyle ciemno, że gdyby nie pełnia
księżyca wisząca wysoko między gwiazdami, trudno byłoby
stwierdzić gdzie w tamtej chwili kończyło się jezioro, a gdzie
zaczynało niebo.
Pozbyłem się butów oraz
skarpetek, by zaraz ruszyć przed siebie. Piasek był dość chłodny,
ale miękki. Był przyjemny. Przyjemny jak ciepła woda, w której
ustałem do kostek i jak dźwięk gitary, który dotarł do moich
uszu. Nie byłem pewny, czy pojawił się on w tamtym momencie, czy
dopiero po jakimś czasie zwróciłem na niego uwagę, ale podobał
mi się. Obejrzałem się w stronę klubów oraz źródła śmiechów,
ale to nie dochodziło stamtąd, nie poddając się, uważnie
patrzyłem dookoła siebie, by koniec końców przyuważyć na małym
molo sylwetkę skąpaną w ciemnościach tej nocy. Zamrugałem
powoli, stojąc w miejscu i próbując pozbyć się drobnego
zdezorientowania. Idąc po mokrym piasku, kierowałem się w stronę
dźwięku instrumentu. Z jakiegoś powodu przyciągał mnie do
siebie, chciałem usłyszeć go lepiej i wyraźniej. Starałem się
przy tym zachowywać jak najciszej, by nie przestraszyć lub nie
przeszkodzić osobie grającej.
Stawiając delikatne oraz niepewne
kroki na poniszczonych deskach, wsłuchiwałem się w melodie oraz
niski głos chłopaka, który wmieszał się po chwili w samotny
akompaniament. Wyłapywałem słowa, próbując rozpoznać czyją
piosenkę śpiewał i chociaż do głowy przychodzili mi przeróżni
artyści, do których pasował mi tamten klimat, nie byłem
przekonany, czy któryś z nich napisałby kiedykolwiek coś tak
absurdalnego i mającego się do siebie nijak. Niektóre słowa
słyszałem po raz pierwszy w życiu i byłem pewny, że one w ogóle
nie istniały. To, co śpiewał, brzmiało jakby autor chciał, by
piosenka koniecznie się rymowała, ale przez brak pomysłu lub
pasujących do tej historii słów wymyślił coś nowego i własnego,
czego nikt poza nim nigdy nie zrozumie.
Usiadłem obok, wbijając wzrok
przed siebie. Nie odezwałem się, a siedzący obok mnie chłopak nie
przestał grać ani śpiewać. Siedzieliśmy jakbyśmy się nie
widzieli, jedynie słyszeli. Ja jego głos i dźwięk szarpania
strun, natomiast on mój oddech, który po alkoholu stawał się
trochę głośniejszy.
Nie miałem pojęcia ile tak
siedziałem ani ile czerwonowłosy śpiewał, ale w moim mniemaniu
trwało to krótko, bardzo krótko i dopiero cisza za plecami oraz
pojawiające się kolory na niebie utwierdziły mnie w przekonaniu,
że minęło kilka dobrych godzin. Nadchodził ranek i wschód
słońca, a chłopak kończył jedną z piosenek. Było to pierwsze
co rozpoznałem i pierwsze czego byłem pewny. Poza tą jedną, w
kółko śpiewał te same piosenki. Pierwsza opowiadała o staruszce,
która kochała w swoim wnuku tylko to, że był jej wnukiem i tylko
tyle zrozumiałem, natomiast druga była o mężczyźnie, który
pokochał brzydką dziewczynę i której wmawiał jaka jest piękna,
mimo że sam w to nie wierzył.
Wyprostowałem się, gdy
dotarło do mnie, że dźwięk ustał i gdy poczułem na sobie wzrok.
Przekręciłem głowę w bok, by ujrzeć delikatnie oświetloną
przez wchodzące na niebo słońce uśmiechniętą twarz oraz
błyszczące oczy.
- Kings of Leon – powiedziałem
niekontrolowanie, dostrzegając przy tym jak jego tęczówki
jaśnieją, a źrenice robią się większe. - Use
Somebody – dodałem, na co
chłopak skinął głową, odkładając na bok gitarę. Przyglądałem
się jak chwyta za ciemnozieloną butelkę piwa, by w następnej
chwili dopić całą zawartość, która mu tam została. - A
pozostałe dwie... Nirvana?
Chłopak parsknął śmiechem i
pokręcił głową
-
Nie.
-
Green Day?
-
Też nie.
-
Red Hot Chili Peppers?
-
Litości, nie.
Westchnąłem zrezygnowany i
wbiłem wzrok w pomarańczowo-różowe niebo z przeplatającą się
szarością.
-
Więc czyje to były piosenki?
-
A podobały ci się?
-
W pewnym sensie tak – przyznałem. - Jak coś, co wpada w ucho,
było dobre, ale... - przeciągnąłem, zastanawiając się jak
najlepiej ująć to wszystko w słowa. - Tekst był bezsensu.
Pojawiały się tam słowa, które najprawdopodobniej w ogóle nie
istnieją i których prawdopodobnie nikt nie rozumie. Ty sam pewnie
nawet nie wiesz, o czym dokładnie śpiewałeś, mimo że zrobiłeś
to dziesiątki razy i na pewno nie pierwszy raz – powiedziałem,
zerkając na jego poranione opuszki palców. - Poza tym, to było o
czymś, co zazwyczaj każdy próbuje ukryć przed innymi. Te piosenki
wyciągają wszystko na wierzch, więc myślę, że gdyby jakiś
chłopak poszedł na imprezę ze swoją brzydką dziewczyną i ktoś
by to puścił, to byłoby niezręcznie każdemu poza dziewczyną,
która nie zdawałaby sobie z niczego sprawy. Prawdopodobnie po
chwili zauważyłaby, że każdy jej się przygląda. Każdy poza jej
ukochanym, który w tamtej chwili odwracałby wzrok. Więc czyje to
piosenki?
Chłopak kiwał przez dłuższą
chwilę głową, dokładnie mi się przyglądając. Widziałem jak
momentami zsuwał wzrok na moje usta, jakby chciał jeszcze lepiej
wyłapać co mówię lub jak być krytykuję jego ulubionego
piosenkarza. Po chwili prychnął rozbawiony i przeciągnął się.
- Moje
– przyznał, na co uniosłem wysoko brwi.
-
Twoje?
-
Tak. - Skinął głową, wyglądając przy tym na cholernie dumnego.
- Ja je napisałem i ja skomponowałem do nich muzykę.
Chrząknąłem, przez krótką
chwilę czując się dość niezręcznie. Jakby nie patrzeć,
powiedziałem artyście prosto w oczy, co według mnie było nie tak
w jego muzyce i gdy to do mnie dotarło, wszelkie negatywne odczucia
mnie opuściły.
Artyści powinni być gotowi na
krytykę jeszcze bardziej niż na komplementy. Powinni wyczekiwać
krytyki, bo to właśnie ona popycha do pracy nad samym sobą.
- Nie kojarzę cię – przyznałem,
przerywając ciszę, która widocznie go bawiła. - Skoro komponujesz
i śpiewasz to zapewne jesteś albo planujesz być piosenkarzem.
Chłopak skinął głową,
zmieniając pozycje, w której tkwił przez te godziny.
-
Jestem prawie-piosenkarzem – przyznał, nabierając przy tym
odrobinę powagi. - Teraz jeszcze nie, ale kiedyś będę stał na
scenie przed tłumem moich fanów, podpisywał autografy, organizował
spotkania i spędzał całe dnie w studio, by nagrywać kolejne
piosenki. Pewnego dnia usłyszysz je w radiu albo na imprezie gdzie
twój kumpel przyjdzie ze swoją brzydką dziewczyną.
To nie tak, że wątpiłem w jego
marzenia, które, wnioskując po jego powadze i przekonaniu w jakim
mówił, były na tyle silne, że naprawdę mogło się to stać.
Chłopak miał talent, jego głos być może był stworzony do
śpiewania, a dłonie do szarpania za struny przez całą noc, ale
tworzył on nieidealne piosenki, choć dla niego może takie nie
były. Tworzył o czymś, o czym nikt nie chce słuchać i
przedstawiał prawdę dnia codziennego, podczas gdy wielu ludzi
włącza muzykę, by znaleźć się w całkiem innym świecie. Tym
dalekim od prawdy.
Prychnąłem rozbawiony.
-
W takim razie powodzenia – mruknąłem, szczerze mu tego życząc.
- Przyda ci się.
-
Skoro mój pierwszy fan życzy mi powodzenia to teraz musi mi się
udać.
Przekręciłem głowę,
przyglądając mu się z lekko rozwartymi oczami. Nie wiem dlaczego
wtedy nic nie powiedziałem, nie wiem dlaczego nie zaśmiałem się,
twierdząc że nie jestem jego fanem. Nie wiem dlaczego siedziałem i
po prostu na niego patrzyłem, podczas gdy on znowu chwytał za
gitarę, ale podobało mi się, gdy zaczynał śpiewać.
Odetchnąłem głęboko i
przymrużyłem oczy, gdy pomarańczowe słońce zaczęło je
atakować. Uznałem, że to najwyższa pora, by wrócić do domu.
Podejrzewałem, że pozostali mogli się martwić, jako że wyszedłem
z klubu i nie wróciłem do momentu, kiedy niebo na nowo robiło się
jasne. Nie dzwoniłem do nich ani nie pisałem, równie dobrze w ich
mniemaniu mogłem nie żyć.
Wstałem na nogi i
drgnąłem, gdy przeszedł mnie dreszcz. Wykonując ten ruch, dotarło
do mnie jak chłodno było. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, by
sprawdzić godzinę. 4:46.
-
Na mnie pora – przyznałem, spoglądając na chłopaka, który nie
przerwał gry i który nawet na mnie nie spojrzał. Odetchnąłem,
odwracając się, i ruszyłem w stronę piasku. Po kilku krokach
zatrzymałem się jednak i obejrzałem na niego przez ramię. -
Jesteś tu codziennie?
Chłopak postanowił przerwać
brzdąkanie, by obrócić się delikatnie w moją stronę. Nasze
spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, a twarze zostały pokryte
pomarańczową poświatą.
-
Jestem tam, gdzie słyszysz dźwięki strun.
Zmarszczyłem lekko brwi, nie
czując się zbytnio usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
Prawdopodobnie była to wina tego, że w tamtej chwili jeszcze nie
rozumiałem, co miał na myśli.
♦♦♦
Ustałem pod drewnianymi
drzwiami, modląc się w duchu, by nie zamknęli ich na noc. Gdy
chwyciłem za klamkę, pełny nadziei pchnąłem je i przymknąłem
oczy, odczuwając niesamowitą ulgę na sercu. Podziękowałem sobie
w głębi za wybranie na przyjaciół tak nieodpowiedzialnych i
niedbałych o nic ludzi. Po cichu skierowałem się na górę,
przejeżdżając dłonią po twarzy. Siedząc na molo czy idąc przez
miasteczko, nie odczuwałem w ogóle zmęczenia. Byłem dziwnie
pobudzony, jakby sen nie był mi w ogóle potrzebny, jednak po
wejściu do domu dopadła mnie świadomość, że mam gdzie w końcu
się położyć i to niemiłosiernie mnie zmuliło. Darowałem sobie
prysznic, by nikogo nie obudzić i zostawiłem go na potem. Wchodząc
do pustego pomieszczenia, zrzuciłem z siebie ubrania i położyłem
się, wbijając wzrok w niebo, które z każdą chwilą robiło się
coraz bardziej jasnoniebieskie. Odetchnąłem, układając przedramię
na zamkniętych oczach, a niedługo po tym zasnąłem.
Obudziło mnie mocne i gwałtowne
szarpanie, na które syknąłem, odpychając czyjeś dłonie. Po
chwili kręcenia się na materacu uchyliłem powieki, by dostrzec
siedzącego przy mnie Sehuna. Ciężko westchnąłem, przejeżdżając
dłonią po twarzy, i, nie śpiesząc się, usiadłem, chwytając od
razu za telefon. Było kilka minut po pierwszej popołudniu.
-
Gdzieś ty się podziewał całą noc?
-
Zauważyliście? - mruknąłem zaskoczony, przecierając oko. Chłopak
zmarszczył brwi.- Siedziałem na molo.
-
Całą noc..?
-
Tak, Sehun. Całą noc siedziałem na molo.
Odetchnąłem głęboko, stając
na nogi, i podszedłem do torby, z której wyciągnąłem ciemne,
sztruksowe spodenki oraz bluzę wkładaną przez głowę. Obejrzałem
się na blondyna, który taksował mnie uważnie wzrokiem i posłałem
mu uśmiech, zaraz po tym opuszczając pokój. W łazience spędziłem
naprawdę długą chwilę, ciepła woda zbyt uzależniająco gładziła
moje ciało, a myśli krążyły wokół bezsensownych tekstów
piosenek i widoku nocnego nieba zza którego w pewnym momencie
zaczęły wyłaniać się brzoskwiniowe odcienie.
Ubrany i gotowy do życia
oraz nowego dnia opuściłem pomieszczenie. Zszedłem na dół,
wchodząc od razu do kuchni, w której wziąłem się za robienie
tostów. W trakcie parzenia herbaty uniosłem wzrok, napotykając się
z siedzącą czwórką, która uważnie mi się przyglądała.
Chrząknąłem, lustrując ich niepewnie. Malie ubrana w zwiewną
sukienkę siedziała na kolanach Krisa, który miał na sobie jedynie
spodenki do kolan. Sehun podrzucał jabłkiem, podczas gdy Jongdae
postanowił podejść do mnie i ustać nade mną.
-
Wyszedłeś z klubu bez sło-
-
Powiedział, żebym się pierdolił – wtrącił Chińczyk.
Prychnąłem pod nosem, biorąc
się za jedzenie gotowych już tostów.
-
Należało ci się – powiedziałem. - Przeginasz kiedy za dużo
wypijesz. A ty? - zwróciłem się do blondyna - Ogarnąłeś już
francuski?
Przesunąłem wzrokiem za
jabłkiem, które poturlało się po podłodze, by w następnej
chwili spokojnie napić się herbaty. Wzruszyłem lekko ramionami,
gdy Jongdae poklepał mnie po plecach.
-
Chłopaki... - Malie ciężko westchnęła, wstając i poprawiając
delikatny materiał sięgający do połowy jej ud. - Możemy po
prostu ustalić na przyszłość, że nie każdego jarają
jednorazowe numerki i skończyć temat? Każdy lubi co innego,
więc... - przeciągnęła, spoglądając na Krisa – nie
zachowujemy się następnym razem jak ostatni dupek w stosunku do
przyjaciela.
-
Dobra – powiedział, unosząc ręce, a ja pokiwałem głową,
kończąc jedzenie.
Domek opuściliśmy dopiero po
obiedzie, który przyrządziła Tajlandka. Było koło siedemnastej,
gdy idąc uliczkami kierowaliśmy się w stronę tymczasowo
rozmieszczonego w pobliżu wesołego miasteczka. Mieliśmy tam tylko
wpaść, zobaczyć co jest, być może skorzystać z kilku atrakcji
jeśli byłyby tego warte, a potem iść do klubu. Tym razem jakiegoś
droższego, najlepiej z widokiem na jezioro. Szedłem dość z tyłu,
patrząc jak Kris bierze Malie na barana i zaczyna się z nią
wygłupiać. Był to rzadki, ale przyjemny widok. Sehun natomiast z
tego co słyszałem opowiadał o Francuzce, która najwidoczniej
utknęła mu w głowie na dłużej niż na jeden numerek. W powietrzu
zawisła niezręczna cisza, gdy blondyn przestał mówić, zauważając
jak najprawdopodobniej partnerka jego poprzedniego wieczoru idzie za
rękę z wysokim szatynem, który co chwilę szeptał jej coś do
ucha, sprawiając przy tym, że dziewczyna chichotała jak mała
dziewczynka.
Zerknąłem na przyjaciela i
przysięgam, że miałem się odezwać i powiedzieć coś co
podniosłoby go na duchu, ale wtedy do moich uszu dotarł dźwięk
strun. Wyprostowałem się, patrząc uważnie dookoła i kaszlnąłem,
robiąc kilka kroków w tył.
- Zapomniałem telefonu – skłamałem,
zaczynając drapać się po karku i uśmiechać głupkowato, gdy
spojrzeli na mnie. - Dołączę do was w wesołym miasteczku albo już
w klubie. Zadzwonię.
Nim którykolwiek zdążył się
odezwać, skręciłem w pobliską uliczkę, znikając z zasięgu ich
wzroku. Zwolniłem dopiero po chwili, patrząc uważnie dookoła.
Szedłem tam gdzie miałem wrażenie, że znajduje się źródło
dźwięku. Byłem przekonany, że to gdzieś niedaleko.
Nie musiałem długo chodzić w tą
i w tamtą, bo zaraz ustałem przed wejściem do ośrodka
wypoczynkowego, wzdłuż którego szliśmy i który znajdował się w
lesie. Wyglądał na opuszczony bądź jeszcze nieaktywny.
Poprawiłem koszulkę i
przeszedłem przez niską bramkę, ruszając przed siebie. Z każdym
krokiem coraz lepiej słyszałem roznoszący się dookoła śpiew i w
pewnym momencie zrozumiałem co czerwonowłosy chłopak miał na
myśli, twierdząc że „jest tam gdzie słyszę dźwięki strun".
Podszedłem, zajmując miejsce na
jednej z zardzewiałych huśtawek i wbiłem wzrok w chłopaka
siedzącego na tarasie jednego z domków. Nie przestał śpiewać
nawet na moment, patrzył na mnie, ale nie przerywał czynności,
którą robił nim przyszedłem. Wyglądał, jakby dobrze wiedział,
że to mnie tam przyciągnie.
Oparłem głowę o metalową
rurkę, wsłuchując się uważnie w słowa. Tamtego dnia śpiewał
coś innego i już nawet nie zastanawiałem się, czyja piosenka to
była. Byłem przekonany, że jego własna. Tym razem nie starał się
na siłę, by cokolwiek się ze sobą rymowało i tym razem jego
piosenka opowiadała dość depresyjną historię o rudowłosej
dziewczynie, której własna psychika okazała się być zdradziecka
i pociągnęła ją na samo dno.
Wyprostowałem się, gdy
czerwonowłosy skończył, i spojrzałem jak odkłada gitarę, a
następnie miękko zeskakuje na ziemie. Po krótkiej chwili zajął
miejsce na huśtawce obok i zakołysał się lekko do przodu, a
następnie do tyłu. Po ośrodku rozniosło się nieprzyjemne dla
uszu zgrzytanie.
-
Co myślisz?
-
Dość depresyjne i dosadne – powiedziałem to, co przyszło mi
pierwsze na myśl. - Prawdopodobnie brzmiałoby lepiej, gdybyś to
rapował niż śpiewał, ale myślę, że jakieś smutne nastolatki
na pewno by tego słuchały. A poza tym, to... - przeciągnąłem,
odwracając głowę w jego stronę - śpiewanie „ajaja" co
drugie słowo czy na końcu każdego wersu nie sprawia, że piosenka
staje się lepsza.
Chłopak zmarszczył nos, a
następnie przeczesał farbowane na czerwono włosy długimi palcami.
Odetchnął głęboko i zawiesił wzrok na jednej z gałęzi jakby
zastanawiał się nad moimi słowami. Przynajmniej takie miałem
wrażenie.
Chciałem się odezwać, aby
dopowiedzieć jeszcze kilka błędów, jednak chłopak mi na to nie
pozwolił. W momencie, gdy chciałem skrytykować pewne
niedociągnięcia sensu piosenki, on postanowił mi się
nadzwyczajnie w świecie przedstawić.
-
Park Chanyeol – powiedział, przekręcając się w moją stronę.
Gdy nasze spojrzenia się ze sobą spotkały, on uśmiechnął się
lekko. - Park Chanyeol. Jestem Park Chanyeol, prawie-piosenkarz.
-
Wystarczyło powiedzieć raz.
-
Nie – zapewnił, kręcąc energicznie głową. - Muszę mieć
pewność, że zapamiętasz moje imię i nazwisko. Muszę mieć
pewność, że będziesz wiedział kim jest Park Chanyeol, gdy
usłyszysz to w radiu albo kiedy zobaczysz na plakatach promujących
moją trasę koncertową. Muszę mieć pew-
-
Zapamiętałem – rzekłem, nie dając mu dokończyć. Chłopak
wyglądał przez moment na niezadowolonego, ale z jego czoła od razu
poznikały cienkie zmarszczki, gdy kontynuowałem. - Jesteś Park
Chanyeol, czerwonowłosy chłopak z ciemnymi odrostami. Śpiewasz
nieidealne piosenki o ludzkich wadach bądź słabościach. Nie dbasz
o sens ani o to, czy dane słowo istnieje lub zostanie zrozumiane
przez innych. Prawdopodobnie nie dbasz o nic innego niż śpiewanie i
granie na gitarze. Sprawiasz, że dźwięk strun staje się synonimem
twojego imienia.
Chłopak zaśmiał się, ale nie był rozbawiony. Był dziwnie szczęśliwy. Zaraźliwe Chłopak zaśmiał się,
ale nie był rozbawiony. Był dziwnie szczęśliwy. Zaraźliwe
szczęśliwy do tego stopnia, że przyłączyłem się do niego.
Obydwoje siedzieliśmy na nie najnowszych, skrzypiących z każdym
ruchem huśtawkach i śmialiśmy się, ożywając wszystko co martwe
dookoła. Na pierwszy rzut oka wydawało się to być niczym
wyjątkowym czy szczególnym, ale w tamtej chwili czułem się jakbym
znał go od bardzo dawna i jakbyśmy się spotkali po kilku latach
rozłąki. Nie byłem w stanie opisać tego słowami, ale to było
coś co powinien przeżyć każdy, poznając nową osobę.
Chłopak pokręcił lekko głową,
wstając i otrzepując tył spodni. Spojrzał przed siebie, jakby
szukał czegoś między pojedynczymi drzewami i nie mam pojęcia o
czym wtedy myślał, ale podejrzewam, że układał w głowie nową
piosenkę. Kolejną absurdalną piosenkę.
-
Co z ciebie za prawie-piosenkarz, skoro nie pytasz fana-krytyka o
jakiego imię? - zapytałem, przyciągając tym jego wzrok. Nie był
zaskoczony, był poruszony.
-
Fan-krytyk? - dopytał z nutą rozbawienia.
-
Masz mnie za swojego fana, – przypomniałem, na co skinął głową
- a ja swoją rolę w tym wszystkim widzę bardziej jako krytyk, niż
fan. Więc jestem fanem-krytykiem.
-
Co najwyżej możesz być fanem-prawie-krytykiem.
Chwilę mu się przyglądałem, by
za chwilę parsknąć cicho śmiechem. Poniekąd miał rację.
Krytykowałem to co tworzył, tak naprawdę w ogóle się na tym nie
znając. Być może bardziej trafnym określeniem byłby
fan-pseudokrytyk.
-
Więc? - zapytał, podchodząc do domku, na którym z początku
siedział, i chwycił za próg gitary, podnosząc ją z ziemi.
Dopiero wtedy zauważyłem, że gitara nie była wcale nowa czy
piękna. Gdzieniegdzie były większe lub mniejsze zadrapania, a
jasne drewno pokrywały kolorowe plamy farb plakatowych oraz ślady
pozdzieranych naklejek. - Jak mam się do ciebie zwracać?
-
Wystarczy Baekhyun.
-
Słabe, ale niech będzie.
Zmarszczyłem lekko brwi,
prostując plecy.
-
Nie wymyśliłem tego. To moje imię.
-
I co z tego? - prychnął rozbawiony, ruszając przed siebie. -
Idziesz?
Wahałem się. Nie byłem pewny
czy był jakikolwiek sens gdziekolwiek z nim chodzić, ale każdy
kolejny dzień przekonywał mnie, że było warto. Kiedy wstałem ze
skrzypiącej huśtawki i wyrównałem z nim kroku, on tylko uniósł
lekko kąciki ust. Nie kierowaliśmy się w stronę bramki ani
prawdopodobnie w stronę miejsca skąd przyszedłem. Szliśmy w
przeciwnym kierunku, mijając puste i z lekka poniszczone stare domki
letniskowe, poobdzierane z lakieru ławki oraz nieprzydatne już
nikomu zabawki. Na końcu ośrodka znajdował się ciemnobrązowy
domek, do którego Chanyeol mnie zaprowadził. Z zewnątrz nie różnił
się niczym od tych, obok których przechodziliśmy i chociaż do
żadnego nie zajrzałem, byłem pewny, że różniły się wnętrzem.
Ten, w którym obydwoje staliśmy, miał powybijane szyby, mnóstwo
pajęczyn w górnych kątach i powywracane, zużyte meble. Za to nie
było widać nawet skrawka drewnianych ścian. Wszystko było
zasłonięte plakatami przeróżnych zespołów, w większości tych
starszych i być może już nawet przez wszystkich zapomnianych. Poza
kolorowymi napisami czy twarzami wokalistów wisiały też kartki.
Nie musiałem podchodzić blisko, by dostrzec na nich dziecięce
pismo oraz mnóstwo bazgrołów, jednak zmuszony byłem zbliżyć
się, by zauważyć, że wszystko co na lekko zżółkniętych
kartkach było tekstami piosenek. Szczerze, trudno było nazwać to
„piosenkami", był to po prostu zlepek słów, które rymowały
się co drugi wers i miały przeplatający oraz powtarzający się
refren bądź coś co miało nim być.
Nie byłem pewny tego jak
powinienem zareagować. Z jednej strony moja reakcja, która się we
mnie gotowała była być może trochę niewłaściwa, jednak z
drugiej była jak najbardziej prawdziwa, dlatego też pozwoliłem
sobie na śmiech. Nie trwał on długo i nie był spowodowany
wyśmianiem dziecięcych fantazji, w tamtej chwili czułem się
rozbawiony tym, jak bardzo mnie to urzekło.
-
Od dziecka piszesz absurdalne i bezsensowne rzeczy – skomentowałem,
wskazując jedną z kartek, a następnie przekręciłem głowę, by
napotkać się z błyszczącymi oczami. Chanyeol nie poczuł się
urażony, co wnioskowałem po lekkim uśmiechu doczepionym do jego
delikatnie opalonej twarzy.
-
Wiesz Baekhyun, czasami sobie myślę o tych wszystkich artystach,
którzy wylatują w celu wypoczynku na Hawaje, Malediwy albo oddalone
od wszystkiego wyspy – przyznał, podchodząc do mnie, i nachylił
się nad kartką, którą chwilę temu wskazywałem. Mruknął głośno
w zastanowieniu. - Nie rozumiem tego zbytnio, bo widzisz to miejsce,
w którym teraz stoisz to miejsce gdzie jestem w każde wakacje od
dziecka, a teraz nawet częściej. To w tym domku po raz pierwszy
usłyszałem dźwięk gitary, to w tym domku po raz pierwszy
dotknąłem strun i to tu po raz pierwszy postanowiłem napisać
piosenkę. Jak już pewnie zauważyłeś, ten ośrodek przestał
funkcjonować, ale to wcale nie sprawiło, że przestałem
przyjeżdżać do miejsca, gdzie przypominam sobie, jak to jest móc
wziąć głęboki wdech. I czasami, kiedy sobie myślę o
przyszłości, jestem pewny, że gdy będę zmęczony codziennymi
koncertami albo będzie brakować mi weny, będę przyjeżdżał
tutaj, a nie wylatywał w nieznane. Miejsce, w którym zrozumiało
się, że muzyka jest powodem, dla którego chce się żyć i
zaczynać dzień wcześniej od słońca, powinno być miejscem, do
którego przyjeżdża się, by oczyścić umysł.
Wpatrywałem się w Chanyeola
jeszcze długo po tym jak skończył mówić, bo nie byłem w stanie
oderwać od niego wzroku. I to nie było tak, że w tamtym momencie
poczułem mocniejsze uderzenie serca czy zobaczyłem więcej kolorów
dookoła. Chanyeol był po prostu piękny, kiedy grał i kiedy mówił
o muzyce. Jego piosenki nie były nawet w połowie tak dobre jak jego
głos lub śpiew, a jego charakter nie przyciągał do siebie tak jak
to, kiedy zaczynał mówić o tym co kocha. Nie znałem go, nie
wiedziałem o nim nic, poza tym jak się nazywa i kim chce zostać w
najbliższej przyszłości, ale był pierwszą osobą, która
pokazała mi jak bardzo można coś kochać i o coś walczyć. Ja nie
miałem niczego takiego, co sprawiałoby, że wstawałbym każdego
dnia i szedł po trupach, by to osiągnąć. Być może w tamtym
właśnie momencie zrodził się jeden z powodów, dla którego każdy
następny dzień rozpoczynałem z nadzieją na usłyszenie dźwięku
strun po opuszczeniu kwatery. Chciałem słuchać Chanyeola, chciałem
słuchać jak opowiadał o czymś, co sprawiało wrażenie, że stało
się dla niego ważniejsze od tlenu.
-
Wchodząc do klubu, w którym
czekali na mnie oburzeni przyjaciele, czułem się absurdalnie.
Przekraczając próg naszego wynajmowanego domku letniskowego o
trzeciej w nocy, czułem się jeszcze bardziej absurdalnie. Słuchając
tego, co mówiła do mnie pijana Malie, czułem się źle przez to,
że wcale nie słuchałem, ale kiedy zniknąłem za drzwiami łazienki
i chwilę później pozwoliłem ciepłej wodzie zmyć ze mnie
zmęczenie dnia poprzedniego, dopadało mnie to samo uczucie co w
klubie oraz w progu. Miałem wrażenie, jakby czas stawał w miejscu,
a zarazem przerażająco pędził. Cały czas wisiało nade mną coś,
czego sam nie widziałem i nie rozumiałem. Było to intensywne,
bardzo intensywne, ale też uzależniające. Zrezygnowałem z zamian
co trzecią noc, bo mój materac wydawał się być najwygodniejszy,
kiedy spoglądałem przez okno na pastelowe odcienie bezwstydnie
wyłaniające się z głębokiej czerni, a puste pomieszczenie, w
którym ciszę przerywał jedynie mój oddech wydawało się być
najlepszym miejscem, gdy zasypiałem z myślą o dźwiękach strun,
które miałem usłyszeć następnego dnia.
♦♦♦
- Czy my mamy kupić kajdanki i przypiąć
cię do któregoś z nas? - prychnął Kris, opierając się plecami
o jedną z liliowych ścian naleśnikarni, do której postanowiliśmy
przyjść zjeść.
Uniosłem na niego wzrok,
przerywając pisanie wiadomości do mojego ojca i przyjrzałem się
każdemu z osobna, gdy dostrzegłem jak wszyscy uważnie mi się
przyglądali. Zmarszczyłem lekko nos, kończąc szybko stukanie w
ekran i gdy tylko wysłałem SMSa, odłożyłem telefon. Opadłem
plecami na metalowe oparcie i ciężko wzdychając, skrzyżowałem
ręce na piersi.
-
O co ci... wam teraz chodzi?
-
Wyjście z klubu i wrócenie nad ranem było w miarę zrozumiałe –
powiedział Jongdae, po czym wszyscy skinęliśmy głowami w
podziękowaniu za podanie nam obiadu, a tak naprawdę dla nas
śniadania. - Kris przegiął, ale wczoraj-
-
Wracałeś po telefon cztery pieprzone godziny, jak nie lepiej –
prychnął Chińczyk, przysuwając się do stolika. - Jeśli się
dalej wściekasz o to co powiedziałem, to po prostu to powiedz, a
nie unikaj naszego towarzystwa. Za kilka dni zapomnimy, że w ogóle
tu z nami przyjechałeś.
-
Nie unikam was – westchnąłem zrezygnowany, zaczynając dzielić
naleśniki na mniejsze części. - I już wam tłumaczyłem, że
poszedłem po telefon, zadzwoniłem do rodziców i zasnąłem, kładąc
się podczas rozmowy na kanapie.
Wszyscy spojrzeli na siebie
wymownie, ale nikt nie kontynuował tematu. Nie chciałem ich
okłamywać i nie miałem w tym żadnego ukrytego celu, po prostu
chciałem uniknąć zbędnych komentarzy. Znałem ich zbyt dobrze, by
wiedzieć jakby się to skończyło. Zrobiliby z niczego wielkie coś
i do końca wyjazdu nie miałbym życia, poza tym nie widziałem
sensu mówienia im o Chanyeolu, bo nawet nie wiedziałbym co
powiedzieć. Między mną, a czerwonowłosym nie było żadnej więzi,
bo w końcu nasza znajomość – o ile tak to można było nazwać,
trwała niecałe dwa dni. Fakt faktem nie dało się ukryć, że było
między nami coś, co sprawiało, że czuliśmy się w swoim
towarzystwie odpowiednio i nadzwyczajnie dobrze, ale to tyle. Mógłbym
może nawet rzec, że, nie znając się, otwieraliśmy się przed
sobą jak przed najlepszym przyjacielem, ale skłamałbym. Ja nie
powiedziałem nic na swój temat, poza tym jak się nazywam, a
Chanyeol nie mówił o niczym co chociaż trochę nie było związane
z muzyką bądź tym jak wszystko będzie wyglądać, gdy słowo
„prawie" w „prawie-piosenkarz" odejdzie w nieznane.
Mimo to, czułem jakbym znał go lepiej niż ktokolwiek i
kiedykolwiek zdążył poznać. Prawdopodobnie było to zwykłe
złudzenie, które po prostu przynosiło dziwnie kojące uczucie.
Trzeci oraz czwarty dzień był
dniem poświęconym plaży. Nikt z nas się nie opalał, ale piwo o
wiele lepiej smakowało, podczas siedzenia na kocu, jedząc pizze i
mając widok na szeroko rozciągające się jezioro. Byliśmy w końcu
na wakacjach, a to miejsce sprawiało, że odczuwaliśmy to bardziej
niż przesiadując w klubach wypełnionych dymem i przesiąkniętych
zapachem wódki. Wieczory i noce były porą na tamte miejsca, w
ciągu dnia było inaczej. Inaczej dla moich przyjaciół i inaczej
dla mnie.
Trzeci dzień przyniósł
mi dźwięk strun z miejsca, którego nie wziąłbym nigdy w życiu
pod uwagę i które sprawiło, że musiałem mocno odchylić głowę.
Tamten dzień w większości spędziłem na dachu jednego z wyższych
budynków w okolicy, przyglądając się jak moja ekipa wrzucała się
nawzajem do jeziora i wsłuchując się w piosenkę o kobiecie, która
pracowała na dwa etaty i która wychowywała czwórkę nieswoich
dzieci. Chanyeol dokładnie opisywał jej zaniedbaną cerę, brudne
paznokcie, żółte od papierosów zęby i wychudzone ciało, które
kompletnie nie pasowało do jej napuchniętych od płaczu policzków.
Gdy tylko zapytał mnie co myślę, od razu odpowiedziałem mu, że
nikt nie słuchałby piosenki o czymś takim i że nadmierne używanie
słowa „bardzo" przed każdym przymiotnikiem to raczej kiepski
pomysł, jeśli nie chce żeby ludzie mieli go za kogoś z ubogim
słownictwem. On tylko zaśmiał się, kiwając głową, a w
odpowiedzi na moje uwagi zapytał, czy nie chciałbym czegoś zjeść.
Właśnie trzeciego dnia poznałem najlepsze lody na świecie i gdyby
nie prawie-piosenkarz prawdopodobnie nigdy nie skosztowałbym
tajskiego deseru, który zawładnął moim sercem.
Poniedziałek był czwartym dniem
i nie różnił się on zbytnio od poniedziałków w ciągu roku
szkolnego przez wczesną pobudkę. Zostałem zrzucony z materaca koło
dziewiątej i nie ukrywam, że bardziej byłem zaskoczony tym, że
większość była już na nogach, niż zły. Dali mi jako pierwszemu
skorzystać z łazienki, co pokazało jak naiwny byłem, wskakując
od razu pod prysznic. Gdy tylko zszedłem na dół, licząc na
przygotowane śniadanie, zostałem poinformowany, że jako jedyny
byłem w pełni gotowy do życia, więc moim zadaniem było zrobić
coś dobrego do jedzenia. Zamiast marudzić i zgadywać kto to
wymyślił, wziąłem się za przyrządzenie jajecznicy, na którą
poszły trzy opakowania jajek oraz bochenek chleba tostowego. Kiedy
kontrolowałem sytuację na patelni, Sehun zajmował się wkładaniem
pojedynczych kanapek do tostera, a Jongdae smarowaniem ich cienką
warstwą masła. Przeniosłem w pewnym momencie wzrok na blondyna,
czując się zobowiązany aby o to zapytać.
-
Co z tą Francuzką?
Sehun jedynie ziewnął i machnął
lekceważąco ręką.
-
Nie upadłem jeszcze na tyle nisko, żeby zawracać sobie głowę
dziewczyną, która tamtego wieczoru pewnie należała do połowy
klubu i dwóch kolejnych.
Prychnąłem rozbawiony,
zaczynając przekładać rozbełtane jajka na pięć talerzy. Blondyn
na szczęście był typem osoby, która nie potrzebowała dużo
czasu, by podnieść się po tych cięższych dla człowieka
chwilach, co dopiero po takich drobnostkach jak jakaś długonoga
dziewucha na jeden numerek.
Śniadanie odbyło się w dość
napiętej atmosferze przez naszą parę zakochanych. Malie chciała
wynająć łódkę bądź skuter wodny i wypłynąć na środek
jeziora, ale Kris był przeciwny temu pomysłowi. On wolał siedzieć
na kocu i otwierać co kilka minut kolejną puszkę piwa, niż
bezsensownie dryfować na wodzie. Naszej trójce przypadł ten pomysł
do gustu, więc Jongdae uznał, że możemy zebrać się w czwórkę,
a Chińczyk zostanie i poczeka. Brunetka była zachwycona, jednak
Kris pokazał swoją twarz egoistycznego dupka i zapowiedział, że
Malie nigdzie z nami nie pójdzie. Twierdził, ze skoro jest jego
dziewczyną to nie będzie spędzać czasu z trzema innymi facetami,
tylko z nim. Nie miałem pojęcia, co mu odbiło tamtego dnia, ale
przez kolejne dwie godziny swoim zachowaniem pokazywał nam jak
cholernym był zazdrośnikiem. Nie mówił o nas jak o przyjaciołach,
a w kółko podkreślał naszą płeć, pomijając nawet dobrze mu
znany fakt, że mnie nie interesują kobiety. Nie pod tym względem.
Miałem ochotę stamtąd wyjść,
by trafić na dźwięk gitary, którego wyczekiwałem od rozstania
się z czerwonowłosym, jednak nie zrobiłem tego. Byłoby to nie
fair wobec osób, z którymi przyjechałem oraz z którymi pierwotnie
miałem spędzić wspólne wakacje. Siedziałem z Tajlandką i
Sehunem przed telewizorem, leniwie przeskakując z kanału na kanał,
podczas gdy Jongdae układał domek z kart. Najgorsze w tym wszystkim
było to, że wszystkich stacji telewizyjnych było raptem cztery,
więc zdążyłem zrobić rundkę, by po prostu usłyszeć kolejne
zdanie w jakiejś dramie. Dopiero gdy wybiło południe, Kris
postanowił zejść na dół, zabierając Malie na bok. Wychylaliśmy
się zza ściany i nasłuchiwaliśmy się całego przebiegu rozmowy,
mocno trzymając kciuki aby się pogodzili. Wszyscy jakby nie patrzeć
mieliśmy dość tej ciężkiej ciszy wiszącej w powietrzu jak i
spędzania ciepłego dnia w czterech ścianach. I gdy tylko nastała
w pierwszej chwili niepokojąca cisza, i rzuciło nam się w oczy jak
para przylega do siebie, obsypując się pocałunkami, zerwaliśmy
się na nogi, wymijając ich, i pobiegliśmy na górę, przygotować
się do wyjścia na plaże.
Fakt faktem dwójka zachowywała
się, jakby tamtego dnia wcale się nie posprzeczali, ale pomysł z
wypłynięciem i tak nie wypalił. Kris dalej był przeciwny, ale
jako rekompensatę zabrał dziewczynę do budki, w której wykonywali
tatuaże z henny. Z początku poszła tam tylko para, jednak Sehun
zaraz do nich dołączył w celu przeglądnięcia szablonów i być
może zrobieniu sobie czegoś małego w okolicy biodra. Nie musiałem
długo czekać, by Jongdae, przeciągając się i wymuszając co
moment ziewanie, zaczął się 'przypadkiem' ode mnie oddalać w
stronę pozostałych. Leżałem na brzuchu i patrzyłem w tamtą
stronę z rozbawieniem, chwilę odbywając wewnętrzną walkę z
samym sobą. Gdy tylko wstałem gotowy, by dołączyć do przyjaciół,
zdążyłem jedynie otrzepać spodenki, a na moją twarz wskoczył
delikatny uśmiech. Obejrzałem się w stronę głośno krzyczącego
Jongdae, który uciekał przed oblanym Sehunem, a następnie
podrapałem się po głowie, nie wiedząc za bardzo co zrobić z
rzeczami. Nie chciałem nic im mówić, bo zaraz dopytywaliby i
chcieliby iść ze mną, więc na szybko poprosiłem jakąś kobietę
o popilnowanie rzeczy, dopóki któryś ze wskazanych przeze mnie nie
wróci. Rzuciłem im jeszcze jedno spojrzenie, ubierając szybko
buty, a następnie pobiegłem w stronę pobliskiego lasu.
Nie musiałem szukać długo, bo
chłopak wcale się nie ukrywał ani nie siedział na żadnej z
gałęzi. Minąłem zaledwie kilka drzew, by znaleźć się przy
ostatnim skrawku plaży, gdzie i tak wyraźnie słyszałem śmiech
Jongdae. Piasek był brudny i wymieszany z glebą, ale to nie na niej
siedział Chanyeol. Leżał on w pomalowanej na granatowo łódce, a
na jego twarzy spoczywał kapelusz chroniący jego twarz jak i oczy
przed słońcem. Gitarę miał ułożoną na brzuchu i bezproblemowo
gładził pojedyncze struny, nie była to żadna konkretna melodia, a
dookoła nie roznosił się śpiew. Po prostu sobie brzdąkał i
przestał dopiero gdy łajba mocno zachwiała się poprzez moje
wejście na nią. Usiadłem na niezbyt szerokiej desce i spojrzałem
mu w oczy, gdy, nie śpiesząc się, odsłonił twarz. Zaraz uniósł
się na łokciu, leniwie się uśmiechając.
- Masz
ochotę się przepłynąć?
Jako że Chanyeol był
odpowiedzialny za gitarę, ja byłem tym, który sprawował władzę
nad wiosłami, ale dopiero gdy wypłynęliśmy na środek, chowając
się za małą wysepką. Z początku poruszałem nimi lekko,
sprawiając że robiliśmy powolne kółka raz w jedną stronę, a
raz w drugą. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, czasami wpatrując
się w siebie zbyt długo. Czerwonowłosy skanował moją twarz
milimetr po milimetrze i gdyby tylko był malarzem, dałbym sobie
rękę uciąć, że planowałby namalować mój portret. Z każdym
najdrobniejszym szczegółem. Jego umiejętności gry na gitarze były
na takim poziomie, że nie miał potrzeby zerkania na swoje palce
podczas zmiany chwytów, dlatego też mógł robić tysiące rzeczy
na raz, nie przestając przy tym grać.
Siedząc na łódce z Chanyeolem i
jego gitarą, nie miałem nic innego do robienia jak rozglądanie się
po nienaruszonej tafli wodnej, zaburzanie palcami lustrzanego odbicia
bądź przyglądanie się prawie-piosenkarzowi.
Odetchnąłem głęboko, schodząc
z ławeczki, i usiadłem na wilgotnej podłodze, krzyżując nogi.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, zaczynając wyrywać odstające
drewniane kawałeczki.
-
Zaśpiewaj mi coś.
Nie musiałem prosić dwa
razy, bo nim zdążyłem odchylić głowę i na niego spojrzeć,
Chanyeol wyprostował plecy, przechodząc ze zwykłego brzdąkania w
muzykę tworzącą kolejną historię. Tym razem stworzył coś nieco
szybszego od tego, co zdążyłem już usłyszeć, ale nie brzmiało
to w ogóle jak piosenka. Nie było to stworzone na kształt piosenki
a wypracowania. Z każdą chwilą czułem się coraz bardziej
zdezorientowany i może trochę zażenowany tym co Park Chanyeol
tworzył. Krytykowałem go, a to co stanęło pod moim „ale"
więcej nie pojawiało się w tym, co śpiewał mi następnego dnia.
Pomyślałbym, że uczył się na błędach i doskonalił samego
siebie, ale potem przedstawiał mi coś takiego, by na końcu jak
zwykle zapytać co o tym myślę. Tamtym razem nie miałem zastrzeżeń
do pojedynczych momentów, a do całości.
-
Zaśpiewałeś mi jakieś wypracowanie i to strasznie marne.
-
Dosłownie – powiedział, kiwając głową.
Opuściłem luźno ramiona,
mrugając kilka razy.
-
Ty naprawdę to zrobiłeś.
-
No przecież mówię – prychnął rozbawiony i zaczął uważnie
patrzeć dookoła. W powietrzu wisiała przez krótki moment wcale
niezręczna cisza. Była przyjemna, ale nie satysfakcjonowała mnie
ani trochę. - Jakimś cudem wczoraj znalazłem w swoich rzeczach
wypracowanie sprzed czterech lat i zacząłem się zastanawiać jakby
to wyglądało, gdybym to zaśpiewał. I wiesz co? Myślę, że
gdybym te cztery lata temu to zaśpiewał, a nie oddał na wymiętym
kawałku papieru, dostałbym wyższą ocenę niż dwója.
-
Nie wierzę... - powiedziałem jak do siebie, a następnie pokręciłem
lekko głową. Odetchnąłem głęboko, opierając plecy o deskę, i
przyjrzałem mu się. Zastanawiałem się, czym jeszcze mnie
zaskoczy.
-
Ja też nie – przyznał, odkładając gitarę w bezpieczny sposób.
- Nie wierzę, że dopiero teraz na to wpadłem i aż prawie żałuję,
że nie chodzę do szkoły, bo miałbym pomysł na zaliczenie
wszystkich przedmiotów.
Zmarszczyłem lekko brwi,
przyglądając mu się jeszcze uważniej. Chanyeol nie wyglądał na
kogoś dużo starszego ode mnie, mimo że był o wiele wyższy. Był
szczupły, ale przez swój wzrost wydawał się być po prostu duży.
Według mnie miał dość dziecięcą twarz, chociaż być może to
przez te błyszczące oczy i głupkowaty uśmiech, który zdołałem
zobaczyć tylko raz. Gdybym miał wskazać coś, co było w nim
najdojrzalsze, to byłby to głos. Zdecydowanie. Kompletnie nie
pasował do jego wyglądu. Chnayeol był jak wyrośnięte dziecko z
głosem dorosłego mężczyzny.
-
Ile masz lat?
-
Dziewiętnaście, i tak, wiem, że w moim wieku powinienem ciągle
się uczyć, ale tak wyszło, że tego nie robię – powiedział,
wzruszając lekko ramionami. - Poniekąd.
-
Poniekąd?
-
Uczę się tego, co mi potrzebne w życiu, Baekhyun – odetchnął,
również zsuwając się na wilgotną podłogę. Przez to stało się
trochę ciasno, ale nie ruszałem się, słuchając tego, co miał mi
do powiedzenia. - Rzuciłem szkołę, gdy skończyłem szesnaście
lat. Dokładnie w dzień moich urodzin. Najlepszy prezent jaki sobie
sprawiłem, zaraz po gitarze.
Uniosłem wysoko brwi, jednak nie
byłem tym zaskoczony. Pasowało mi to do niego, szczególnie po tym,
jak zobaczyłem tamten domek. Nie musiał nawet mówić, dlaczego to
zrobił, bo to było oczywiste. Muzyka. Chciał się poświęcić
muzyce całym sobą.
-
Twoi rodzice się na to zgodzili od tak po prostu czy uciekłeś z
domu i teraz tu przesiadujesz? - zapytałem, na co chłopak parsknął
śmiechem.
-
Moi rodzice byli na to przygotowani.
-
Nie sądzę żeby jakikolwiek rodzic był gotowy na to, żeby pewnego
dnia usłyszeć od swojego szesnastoletniego dziecka, że rzuca ono
szkołę.
Chanyeol pokręcił mocno głową
jakby się z czymś bardzo nie zgadzał, a mimo to tkwił cały czas
w rozbawieniu. Ta rozmowa go bawiła i mnie poniekąd też, bo jego
odpowiedzi wydawały się być do przewidzenia. Spodziewałem się
jak to wszystko rozegrało się w jego życiu, chociaż koniec końców
i tak mnie po raz kolejny zaskoczył.
-
Oni byli – zapewnił, przeciągając się. - Bo widzisz, w szkole
podstawowej przez pewien, dość długi czas przestałem uczestniczyć
w zajęciach i przychodziłem tylko na lekcje muzyki. Tylko i
wyłącznie. Już w wieku jedenastu lat chciałem rzucić szkołę i
skupić się na tym czego byłem pewny. Na doskonaleniu samego
siebie, by stanąć kiedyś na scenie. Długo to jednak nie trwało,
bo w końcu nauczycielka zadzwoniła do moich rodziców i o wszystkim
im powiedziała.
-
Pewnie miałeś przez to same problemy.
-
Nie – powiedział rozbawiony. Chanyeol zawiercił się lekko na
łódce, sprawiając przy tym, że mocno się ona zachwiała, ale ja
nawet nie drgnąłem. Po prostu na niego patrzyłem, czekając aż
opowie mi więcej. Kiedy o tym opowiadał wyglądał jakby dobrze mu
się to wspomniało. - Moi rodzice byli z początku niezadowoleni,
ale ja dalej się upierałem tego, że nie potrzebuję matematyki,
koreańskiego czy wf'u. Nie krzyczeli, nie wysłali mnie do pokoju.
Po prostu zapytali dlaczego tak uważam i wtedy po raz pierwszy
powiedziałem im o moim marzeniu.
-
Powiedziałeś, że chcesz zostać piosenkarzem i odpuścili? -
prychnąłem cicho.
- Nie do końca. Stwierdzili, że,
rzucając szkołę, nie będę mógł chodzić na lekcje muzyki, bo
nie będę już uczniem, więc... wróciłem. Oczywiście musiałem
wszystko nadrobić i starać się jeszcze bardziej, żeby odzyskać
to, co straciłem w oczach nauczycieli, ale obeszło się bez
szlabanu. Dużo rozmawialiśmy w domu na ten temat i tak, jak ci już
powiedziałem, byli przygotowani na to, że rzucę szkołę prędzej
czy później, bo ciągle to powtarzałem. Każdego dnia, aż do dnia
wypisania się.
Pokiwałem lekko głową,
zaczynając się zastanawiać, jakby to było przedłużyć swoje
wakacje i więcej nie pokazać się w szkole. Byłem pełnoletni, a
moi rodzice nigdy nie napierali na mnie mocno względem nauki, więc
mogłem to zrobić i osiągnąć szybciej, łatwiej niż Chanyeol.
Różnica między nami była jednak taka, że w porównaniu do
Chanyeola, ja nie miałem powodu. Nie miałem też niczego czemu
mógłbym się poświęcić i czym wypełnić swoje wolne dni, poza
spaniem i czekaniem aż moi przyjaciele będą mieli wolne
popołudnie.
-
Żałowałeś kiedyś, że to zrobiłeś?
-
Nie – przyznał od razu. - Szkoła zabierała mi za dużo czasu,
który mogłem poświęcić komponowaniu lub przyglądaniu się
ulicznym grajkom. W szkole po prostu byłem, a zaczynałem się uczyć
dopiero po wyjściu z niej.
W pewnym sensie zazdrościłem mu
tego, że odnalazł coś, czemu zaczął się oddawać już od
dziecka. Kiedy o tym wszystkim mówił, kiedy skreślał na drodze
wszystko, co nie było powiązane z jego marzeniem, sprawiał, że
sam chciałem coś takiego odnaleźć. Przez całe moje życie
uczęszczałem na przeróżne dodatkowe zajęcia czy to artystyczne,
czy sportowe, ale nigdy nic zainteresowało mnie do tego stopnia, by
nie porzucić tego po kilku miesiącach.
Westchnąłem cicho,
spoglądając na niebo, i zacząłem się zastanawiać jak to się
dzieje, że są na tym świecie osoby, które wiedzą czego chcą i
robią wszystko, by to osiągnąć oraz takie, które wkraczają w
świat dorosłych i dalej nie wiedzą co chcą zrobić ze swoim
życiem. Chanyeol wiedział, podczas gdy ja nie miałem niczego, co
lubiłbym bardziej od pozostałych rzeczy. Nie licząc śpiewu
prawie-piosenkarza. To było zdecydowanie coś, co dostało miano
mojego ulubionego zajęcia.
-
A co z tobą? - zapytał, wyrywając mnie z myśli. Zsunąłem na
niego wzrok, cicho wzdychając. - Gdzie się widzisz za kilka lat?
-
Nie wiem – przyznałem i wtedy po raz pierwszy w życiu poczułem
się tym zażenowany. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy, nie
byłem w stanie rozluźnić własnego ciała. Było mi wstyd.
Chanyeol jednak nic nie mówił
ani nie dopytywał. Prawdopodobnie czekał, aż sam coś więcej
powiem, ale ja nie miałem o czym mówić. Nie miałem niczego o czym
mógłbym mówić w kółko i w kółko jak on o muzyce. Nie miałem
niczego w czym tkwiłbym od lat ani niczego co wywołałoby u mnie
silniejsze emocje od tych, które odczuwałem od kilku dni w jego
obecności.
-
Mam osiemnaście lat i-
-
I nie wiesz co chcesz robić w przyszłości – powiedział
dosłownie to, co sam chciałem dobitnie powiedzieć, jednak
wypowiedziane przez niego brzmiało lepiej i łagodniej. Kiedy
uniosłem na niego z powrotem wzrok, nie napotkałem oceniającego
spojrzenia czy kpiny utkwionej w błyszczących oczach, to była
raczej wyrozumiałość. - Myślę, że to normalne w tym wieku. Kogo
byś nie zapytał, prawdopodobnie powiedziałby ci to samo.
-
Ty byś tego nie zrobił.
I w tamtej chwili po raz drugi
obdarował mnie tym szerokim, głupkowatym uśmiechem, a ja poczułem
przyjemne ciepło oraz jak wstyd odchodzi w nieznane. Uniosłem lekko
kąciki ust, zatracając się w tym widoku i w delikatnym bujaniu.
♦♦♦
Szóstego dnia nie czekałem
aż wszyscy się obudzą i jak wyjdziemy z domku, żebym za chwilę
gdzieś im zniknął. To nie miało na dłuższą metę żadnego
sensu, szczególnie że z każdym dniem coraz bardziej się na mnie o
to wściekali. Napisałem im krótką wiadomość, którą zostawiłem
na stoliku w salonie i prostu wyszedłem. Niebo było ciemnoszare,
panował chłód, a w powietrzu unosiła się niesamowita wilgoć.
Pachniało deszczem, który chwilę potem nastąpił. Idąc pustym
miasteczkiem, miałem obawy, że nie spotkam go w taką pogodę, ale
jemu ona widocznie w niczym nie przeszkadzała. Siedział tam gdzie
pierwszy raz go zobaczyłem, tkwiąc w tej samej pozycji, obrócony w
tą samą stronę. Koło niego leżały dwie ciemnozielone butelki
opróżnione do dna i jedna w połowie picia. Kiedy tylko do niego
podszedłem w połowie już przemoczony, ustałem za nim i schyliłem
się, zabierając mu piwo. Wypiłem wszystko większymi łykami, a
jako przywitanie dostałem banknot do ręki i rozkaz pójścia po
więcej alkoholu.
Siedząc obok niego,
wpatrywałem się jak upijał coraz to większe łyki i jak kołysał
się na boki, gdy był zajęty szarpaniem strun. Na jego twarzy
malowało się zmęczenie, był bledszy, a pod oczami miał szare
sińce. Drżał z zimna, szczególnie kiedy dmuchał w nas mocniejszy
wiatr i, choć tak jak ja miał na sobie dwie bluzy oraz długie
spodnie, to, siedząc nad wodą w taką pogodę, nawet to nie
pomagało. Moje dłonie były przemarznięte, a zęby ciągle o
siebie stukały przez drżenie szczęki. Chanyeol tamtego dnia
niczego nowego mi nie zaśpiewał, twierdząc że pracował całą
noc nad czymś ważnym i nie miał czasu, by skupiać się na nowej
piosence, którą mógłby mi zaśpiewać. Nie miałem mu tego za
złe, bo zamiast tego wsłuchiwałem się we wszystko co stworzył od
dnia naszego poznania się. Mimo zimna, śmiałem się, wyobrażając
sobie gdyby to wszystko faktycznie znalazło się na płycie. Gdyby
każda z tych nieidealnych piosenek miała swój własny tytuł
ułożony jeden pod drugim, przypisany konkretny numerek i czas
trwania na boku. On jak zwykle nie skomentował moich spostrzeżeń,
żartów ani kolejnych uwag. Obrócił się do mnie przodem, kiedy
dopiliśmy ostatnie z piw i zapytał czy nie mam ochoty w coś
zagrać.
W pobliskim i tamtego dnia pustym
salonie gier staliśmy cali mokrzy. Kapało z nas jakbyśmy co
dopiero wyszli z jeziora i drżeliśmy jakby ktoś nas wypuścił z
chłodni. To nam ani trochę nie przeszkadzało w tym żeby
skorzystać ze wszystkich możliwych gier i to po kilka razy. Chwilę
spędziliśmy również przy stole bilardowym, jednak nie
korzystaliśmy z niego tak, jak prawdopodobnie powinniśmy. Nie
ustawialiśmy bil, nie trzymaliśmy kijków, a deptaliśmy bo
zielonym materiale, pozostawiając piaszczyste ślady, i co chwilę
się z niego spychaliśmy. Gdy wylądowałem na ziemi ostatni raz
przed wyrzuceniem nas stamtąd, Chanyeol udawał, że stół jest
sceną, a ja jego publicznością zamkniętą w jednej osobie.
Niedbale szarpał struny i zachrypniętym głosem, patrząc mi w
oczy, śpiewał piosenkę Bruno Marsa. "It will rain”
w jego wykonaniu sprawiło, że
moje przemoknięte ubrania wydały się być w porządku w całej tej
sytuacji, tak samo jak krople kapiące z włosów prosto do moich
oczu
Mój telefon ciągle
dzwonił, na zewnątrz lało z każdą chwilą coraz mocniej, a my
biegliśmy w stronę wesołego miasteczka, które okazało się być
zamknięte przez niedopisującą pogodę. Nie odeszliśmy ze
opuszczonymi głowami, a przeszliśmy przez nie za wysokie ogrodzenie
na tyłach. Przemieszaliśmy się po terenie, wskazując co chwilę
to inną, wyłączoną atrakcje, a kiedy podeszliśmy do domu
strachu, Chanyeol przyznał, że chciałby kiedyś skomponować coś
do jakiegoś horroru. Nim cokolwiek zdążyłem odpowiedzieć,
usłyszeliśmy krzyk zbliżającego się do nas ochroniarza. Biegł
skryty pod parasolką, którą zaraz odrzucił na bok, gdy Chanyeol
złapał mnie za dłoń i pociągnął do ucieczki. I gdyby ktoś mi
tylko kiedyś powiedział, że kiedykolwiek będę biegł w ulewie
między wyłączonymi karuzelami, uciekając przed starszym
ochroniarzem, nie uwierzyłbym. To było tak samo absurdalne jak
piosenki, których słuchałem każdego dnia. Absurdalne jak życie
czerwonowłosego prawie-piosenkarza i jak nasza znajomość, którą
nie dało się określić żadnym konkretnym słowem. Chyba, że
jednym z tych, które chłopak wymyślał na potrzeby rymów.
Z tego co mówił, miał coś
ważnego do dokończenia, dlatego też schowani pod dachem jednego z
garaży nie spędziliśmy nocy czy długich godzin. Zegarek
twierdził, że przez godzinę słuchałem jak wyższy ode mnie
próbował stworzyć jakąś nową melodię, ale w moim mniemaniu
trwało to zalewie kilka sekund. Powrót do domku nie był przyjemny
i nastawiony byłem na kłótnie o moje wyjście, ale tak się nie
stało. Cała czwórka tylko spojrzała na mnie jak na ducha albo
zaginionego członka rodziny, który niespodziewanie się odnalazł,
ale nikt nic nie powiedział. Chyba nie widzieli już sensu pytać o
to samo po raz kolejny, ale nie wydawali się być też obrażeni,
gdy noc spędziliśmy razem przed laptopem, robiąc sobie maraton
horrorów. Złapałem się kilka razy podczas oglądania, na tym że
w czasie cichej muzyki w tle wyobrażałem sobie jakby to było,
gdyby to Chanyeol przyłożył do tego rękę i gdybym na napisach
końcowych faktycznie zobaczył jego imię i nazwisko.
♦♦♦
Siódmy dzień... siódmy
dzień okazał się być najbardziej niezapomnianym dniem ze
wszystkich, choć nie zaczął się wcale nadzwyczajnie. Zegarek
wskazywał czternastą, kiedy po nocnym maratonie wszyscy
postanowiliśmy wstać na nogi i powrócić do świata żywych.
Pogoda za oknem dopisywała jak każdego dnia poza poprzednim, a
słońce wisiało wysoko na niebie. Było ciepło, ale spokojnie dało
się wytrzymać w ubraniu, nie będąc obłożonym bryłami lodu.
Zamówiliśmy jedzenie na wynos, żeby zjeść coś przed wyjściem z
domu, a nie było czasu na gotowanie, jako że każdy pędził do
łazienki, by się oporządzić. Tamtego dnia na plaży była
organizowana jakaś większa impreza, przez którą każdy trawnik
był zasypany reklamującymi to wydarzenie ulotkami. Nikt z nas nie
miał wątpliwości co do spędzenia wieczoru jak i zapewne nocy.
Szczerze powiedziawszy byłem na tyle zainteresowany i nakręcony
gadaniem Krisa, że nie złapałem się ani razu na tym, by
zastanawiać się gdzie zaprowadzi mnie dźwięk strun i o czyich
wadach zaśpiewa mi prawie-piosenkarz. Nie zastanawiałem się nad
nim, bo moi przyjaciele skutecznie zajmowali mi myśli ciągłym
gadaniem o tym, co się tam będzie działo i że to będzie
najlepszy dzień naszego wyjazdu. Sehun i Jongdae byli cholernie
nakręceni na poznanie kogoś, i to być może na dłużej jak jeden
wieczór, a Malie wraz z Krisem szeptali między sobą, podejrzanie
się przy tym uśmiechając. Nie wnikałem, bo, znając Chińczyka,
naprawdę nie chciałem o tym wiedzieć.
Po porządnym najedzeniu się, by
nie wlewać litrów alkoholu na pusty żołądek, opuściliśmy nasz
domek letniskowy. Kierując się w stronę plaży, nie byliśmy
jedynymi, bo szliśmy wręcz za tłumem. Wyglądało to, jakby
wszyscy ludzie, na dodatek w przeróżnym wieku, którzy przyjechali
do Geonmangjeung i okolic, postanowili opuścić domy, by przyjść
na tamtą właśnie imprezę. To sprawiło, że jeszcze bardziej
chcieliśmy już być na miejscu, więc postanowiliśmy się ścigać,
wymijając każdego kto szedł przed nami. Mimo, że Kris dźwigał
na swoich plecach Tajlandkę i tak prowadził, dobiegając na
zapełnioną plaże jako pierwszy. Grała głośna muzyka, było
pełno neonowych świateł, a zapach rozlewanego alkoholu zastąpił
zapach jeziora, w którym znajdowała się już cała chmara ludzi. Z
początku robiliśmy wszystko żeby się nie rozdzielić i
przypadkiem nie zgubić, i udawało nam się to robić do momentu,
kiedy Sehun oznajmił, że kogoś sobie wypatrzył. Zniknął w
tłumie szybciej niż w ogóle powiedział nam, co zamierzał.
- Czy
on w ogóle zabrał ze sobą telefon? - zapytał Jongdae, patrząc w
tamtą stronę.
-
To bez znaczenia – zapewniłem, machając ręką. - Przy tej muzyce
albo jękach jego ofiary i tak nie usłyszałby telefonu.
Chłopak pokiwał lekko głową,
zgadzając się z moimi słowami. Musieliśmy stać naprawdę blisko
siebie żeby dobrze się słyszeć i nie zdzierać przy tym całego
swojego gardła.
- Jest
dorosły i wie jak trafić do domu, nie panikujcie! - zawołał Kris,
po odsunięciu plastikowego kubka od ust. Przetarł wargi, a
następnie objął brunetkę w talii, mocniej ją do siebie
przyciągając. - My idziemy rozejrzeć się, czy jest tu coś
ciekawego, a wy nie dajcie się zdeptać!
Nim odeszli, skradł
dziewczynie niechlujny pocałunek i posłał nam uśmiech. Jego oczy
podejrzewanie dziwnie błyszczały, więc domyśliliśmy się, że
rozpoczęli akcje spełniania marzenia Krisa o seksie w publicznym
miejscu. Naprawdę byliśmy w ogromnym szoku, że już wcześniej
tego nie zrobili.
-
Idę po drinka, chcesz?
Spojrzałem na bruneta i
potrząsnąłem potwierdzająco głową, a gdy odszedł, zacząłem
się badawczo rozglądać. Dopiero wtedy złapałem się na myśleniu
o Chanyeolu. Pomyślałem sobie, że muzyka grała zbyt głośno
żebym mógł usłyszeć jego granie na gitarze nawet jakby podpiął
się pod wzmacniacze, więc jeśli tam był, nie było opcji bym to
usłyszał.
Odwróciłem się, gdy poczułem
lekkie szarpnięcie i wyciągnąłem rękę w celu odebrania jednego
z kubków od przyjaciela. Zamiast drinka ściskałem w dłoni miękki
skrawek ciemnej bluzy, spoglądając w błyszczące oczy, w które
sporo się ostatnio wpatrywałem. Kaszlnąłem zaskoczony, próbując
się cofnąć, ale czerwonowłosy pokręcił głową i nachylił się
nad moim uchem.
-
Chodź ze mną.
Nie odpowiedziałem nic tylko
ruszyłem za nim, spoglądając na skrawek jego ubrania, który cały
czas trzymałem żeby się gdzieś po drodze nie zgubić. Całkowicie
zapomniałem o Sehunie, prawdopodobnie spędzającym przyjemne chwile
w jednej z łazienek, i o Jongdae, który prawdopodobnie zdążył
wrócić z drinkami. Był to pierwszy raz kiedy Chanyeol nie
przyciągnął mnie do siebie dźwiękiem gitary, a po prostu sam po
mnie przyszedłem. Nie wiedziałem skąd wiedział gdzie jestem, ale
byłem przekonany, że znalezienie mnie tam trochę mu zajęło. Być
może właśnie dlatego poszedłem za nim bez słowa, czując że to
coś ważnego. Ważniejszego niż nowa piosenka.
Wyrównałem z wyższym ode mnie
chłopakiem, gdy wydostaliśmy się z zapełnionego miejsca,
znajdując się w miasteczku, które przez imprezę na plaży
wyglądało na opuszczone. Mimo że szliśmy dość długo, nie
minęliśmy ani jednej osoby. Zwiedzając trochę z ekipą czy
spacerując z Chanyeolem, gdy przemieszczaliśmy się, zajadając się
tajskimi lodami, byłem przekonany, że zobaczyłem w tym miasteczku
już każdy możliwy obszar, ale myliłem się. Chłopak prowadził
mnie przez miejsca, które pierwszy raz widziałem na oczy i być
może już dawno minęliśmy granice Geonmangjeung, a to, gdzie się
znajdowaliśmy, to była już całkiem inna miejscowość, ale nie
miało to dla mnie większego znaczenia. Z jakiegoś powodu mu ufałem
i nie miałem powodów, dla których miałbym się go obawiać.
Zatrzymaliśmy się dopiero na
ogromnym, prawie pustym parkingu. Zamrugałem kilka razy, nie
spodziewając się, że przyprowadzi mnie do takiego właśnie
miejsca, ale nic nie mówiłem. Na środku stał jeden jedyny
samochód, był on miejscami zarysowany, a opony miał ubłocone,
jednak moją uwagę bardziej przykuło to co znajdowało się na
pickupie, na który czerwonowłosy bez problemu wszedł, podając mi
zaraz rękę. Metalowe podłoże przykryte było kilkoma kocami tak,
aby wygodnie się na tym siedziało, ale nie zabrakło również
sporej poduszki, o którą Chanyeol oparł plecy, by zaraz chwycić
gitarę, wcześniej zginając swoje długie nogi. Gdy usiadłem
naprzeciwko niego dostrzegłem też dwie butelki najtańszego wina
jakie znałem. Prychnąłem cicho rozbawiony, gdy przez myśl
przebiegło mi to, że oszczędzał nawet na alkoholu, by
prawdopodobnie nie zabrakło mu kiedyś na benzynę, gdy będzie
musiał pojechać gdzieś dalej na casting.
Przeniosłem na niego wzrok, prostując
plecy i uśmiechnąłem się lekko, dostrzegając jak mi się
przyglądał. Wydawał się być jakiś dziwny, być może trochę
poddenerwowany lub zestresowany.
-
Stało się coś?
-
Napisałem piosenkę.
Parsknąłem śmiechem, kiwając
głową.
-
Wybacz Chanyeol, ale mając nawet miano najlepszego aktora nie
potrafiłbym udać teraz zaskoczenia po tych wszystkich dniach, w
których mi śpiewałeś swoje piosenki.
Chłopak nic nie odpowiedział, po
prostu posłał mi lekki uśmiech i zaczął grać. Dźwięk strun
roznosił się dookoła nas naprawdę długo, nim Chanyeol dołączył
do tego śpiew, a kiedy już to zrobił... nie byłem przygotowany na
to co usłyszałem.
Nie byłem przygotowany na te
słowa, które wypowiadał z idealną dykcją.
Nie byłem przygotowany na tą
historie.
Nie byłem przygotowany na tą
piosenkę.
Nie byłem pewny jak długo
śpiewał i kiedy przestał, bo przez cały czas siedziałem
nieruchomo, wbijając wzrok w jeden i ten sam punkt. Zapomniałem o
mruganiu, a momentami i o oddychaniu. Nie mogłem uwierzyć, że ten
sam czerwonowłosy chłopak, którego poznałem tydzień temu, pozbył
się wszystkiego, na co zwracałem mu uwagę każdego dnia. Nic było
wymyślonych słów, nie było setki powtórzeń, nie używał słowa
„bardzo" przed każdym przymiotnikiem ani „ajaja" czy
„jejeje" na końcu każdego wersu. Przede wszystkim nie
zaśpiewał starego wypracowania, a prawdziwą piosenkę. Ten sam
Chanyeol, który każdego dnia śpiewał mi nie do końca idealne
piosenki, zaśpiewał mi coś, co pokochałem już po pierwszej
zwrotce. I tak jak ludzie zakochują się od pierwszego wejrzenia, ja
zakochałem się od pierwszego dźwięku. Nie w nim. W piosence,
którą napisał. I chociaż nie powiedział mi wtedy ani w ogóle,
że zrobił to dla mnie, tak właśnie się czułem. Jakby była od
niego dla mnie.
Przechodziły mnie dreszcze
na każde szarpnięcie strun i na każde słowo przygłuszone lekką
chrypką. Rozchylałem usta jakby jakaś część mnie chciała mu
przerwać, ale nie zrobiłem tego ani razu, bo nie byłem w stanie
się odezwać. Zabrakło mi słów. W tamtym momencie umiejętności
krytykowania we mnie zamarły, a coś takiego jak „komplement"
stało się dla mnie obcym słowem, którego nikt nie byłby mi w
stanie wtedy wytłumaczyć. Jego śpiew odbijał się w mojej głowie
echem, powtarzając za nim pojedyncze linijki o brunecie, który
pewnej nocy postanowił przyjść na plażę i spędzić swój czas
na molo, do momentu kiedy niebo oblało się na nowo kolorami. O
chłopaku, który według niego miał śmiesznie małe zęby i
sterczące włosy, o których nigdy mu nie wspomniał, chociaż nie
raz miał ochotę je przygładzić. O nastolatku, który przemoczony
i przemarznięty siedział na poniszczonych deskach, popijając tanie
piwo, zamiast wrócić do przyjaciół. O ładnym uśmiechu, prostym
nosie oraz dziwnie małych, ale za to jak pięknych oczach. O osobie,
którą dźwięk strun przyciągał niczym śpiew syren, żeglarzy. O
kimś, kto nie miał planów na przyszłość i, mówiąc to na głos,
zawstydzał się w sposób jakiego prawie-piosenkarz nigdy nie
widział. O „B", którego pokochałby, gdyby nie obawa, że
przestanie przez to dostrzegać w nim tego, co najpiękniejsze, i że
skończy jak chłopak mówiący swojej brzydkiej dziewczynie, że
jest idealna, choć wcale taka nie była. Bo nie ma osoby idealnej i
to według Chanyeola było najpiękniejsze.
Chanyeol zapytał tylko raz co o
tym myślę, ale ja nie odpowiedziałem. Nie powtórzył pytania, a
szturchnął mnie i z zadowolonym uśmiechem wcisnął do ręki
odkorkowane wino. Nie zwlekałem z upiciem słodkiego alkoholu z
gwintu i nie zwracałem uwagi na stróżki spływające po brodzie
oraz szyi. W tamtej chwili wszystko dla mnie stanęło w miejscu i
nic nie miało znaczenia. Nic poza melodią rozchodzącą się cały
czas po mojej głowie, która nie dołączyła do ciszy panującej
wokół nas a która skryła się głęboko we mnie, nawet na chwilę
mnie nie opuszczając.
-
Mam dobre przeczucia – odezwał się pierwszy, przerywając ciszę,
jaka zapanowała odkąd tylko odłożył gitarę. Leżeliśmy na
pickupie, przykryci kocem, co jakiś czas upijając łyk taniego
wina. Niebo było różowe, a chmury fioletowo-szare. Przekręciłem
głowę w jego stronę, przyglądając się jego prawemu profilowi.
Ręce miał pod głową i uśmiechał się pod nosem, patrząc ku
górze. - Za niedługo zdarzy się coś dobrego i uda mi się podbić
inne serca niż to twoje.
Przekręciłem się na bok,
unosząc się przy tym na łokciu, i wbijałem w niego wzrok tak
długo aż w końcu na mnie spojrzał. Gdy to zrobił, obdarowałem
go najbardziej szczerym uśmiechem, jaki ten świat widział, i choć
nie płakałem, chciałem to zrobić. Nie wiem dlaczego, ale byłem w
tamtej chwili bliski płaczu.
-
Wierzę.
To był chyba właśnie powód.
Tamtego wieczoru uwierzyłem Chanyeolowi jak nikomu innemu. Byłem
przekonany, że spełni swoje marzenia i zostanie piosenkarzem, bo
nikt inny na to nie zasługiwał tak bardzo jak on. Nikt nigdy nie
pokochał muzyki i nie oddał się jej całym sobą jak czerwonowłosy
prawie-piosenkarz. Chciałem zobaczyć całe miasto oklejone
plakatami promującymi jego trasę koncertową, chciałem zobaczyć
puste półki w sklepach muzycznych pod nalepką z jego nazwiskiem.
Chciałem nasłuchiwać się rozmów dziewczyn w klasie o tym, jaki
ich idol ma piękny uśmiech, niepowtarzalne spojrzenie i wyjątkowy
głos. Pragnąłem płakać, że znowu nie zdążyłem kupić biletu
na koncert. W tamtej chwili jego marzenie i moje stało się poniekąd
wspólne. Tak jak Chanyeol pragnąłem, aby słowo „prawie"
przy „prawie-piosenkarz" zniknęło w nieznane.
- I będę pierwszym, który kupi
płytę.
Szeptałem, ale nie dlatego, że
się wstydziłem bądź bałem się złożyć obietnicę. Szeptałem,
ponieważ to, co było w tamtej chwili między nami, było zbyt
intymne, by przerywać to normalnym tonem. Chanyeol przekręcił
głowę w moją stronę i spojrzał na mnie. Jego tęczówki stały
się nieznacznie jaśniejsze, podczas gdy źrenice rozszerzyły się,
jakby zażył coś chwilę wcześniej. Nie byłem pewny, czy
uśmiechnął się, czy nie, bo nim zdążyłem zwrócić na to
uwagę, pochyliłem się, składając na jego ustach pocałunek.
Dotyk naszych warg trwał i trwał,
pojawiały się jedynie ułamkowe sekundy na wzięcie głębokiego
oddechu. Gdy moja ręka zaczęła się osuwać przez zbyt długie
podpierania się na niej, Chanyeol uniósł się, by zaraz się nade
mną pochylić. W tamtej chwili miałem wrażenie, jakby był jeszcze
większy niż wtedy, gdy stał obok mnie bądź gdy siedzieliśmy na
molo. Jedna z jego dłoni opierała się tuż obok mojej głowy,
czasami ciągnąc mnie lekko za przygniecione włosy, podczas gdy
drugą przytrzymywał mój podbródek, odchylając delikatnie głowę.
Nasz pocałunek był pełen namiętności, ale był wolny i
opanowany, jakby w tamtej chwili zastępował wszystkie
niewypowiedziane dotąd przez nas słowa. Jego ciało napierało na
mnie, gdy umiejscawiał się między moimi zgiętymi nogami i
przyjemnie ocierało, gdy narzucał na plecy cienki koc. Zachłannie
zachłysnąłem się powietrzem, gdy odsunął się od moich warg,
będąc gotowym, że już za moment do nich powróci, ale nie zrobił
tego. Jego usta zaczęły wędrować po mojej szyi, składając na
niej delikatne pocałunki. Oblewała mnie fala przyjemnych dreszczy,
gdy szeptał coś niezrozumiałego prosto w skórę. Uchyliłem
powieki, gdy ostrożnie pozbył się ze mnie koszulki i wsunąłem
powoli palce w farbowane włosy, zaczynając je delikatnie
przeczesywać oraz gładzić. Wargi Chanyeola muskały po moich
barkach, obojczykach i brzuchu, podczas gdy ja przyglądałem się
jak pięknie wyglądał okryty pomarańczową poświatą zachodzącego
słońca. Z każdą chwilą oddychałem coraz głośniej i szybciej,
gdy uderzała we mnie fala gorąca. Zacisnąłem mocno włosy, gdy
zakręcił językiem wokół mojego biodra, sprawiając, że cicho
stęknął, odsuwając się. Odsunął się tylko na krótki moment,
by pozbyć się ciemnej bluzy i zaraz na nowo się nade mną
pochylić. Przejechał bardzo powoli opuszkami palców wzdłuż
mojego brzucha, wywołując drżenie i potrzebę wstrzymania oddechu.
Jego twarz była blisko mojej, patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze
oddechy mieszały się ze sobą wzajemnie. Uśmiechał się lekko,
rozpinając mi spodnie na tyle wolno, bym czuł się komfortowo z
coraz mniejszą ilością ubrań na własnym ciele.
-
Baekhyun – wyszeptał, zmuszając mnie do kilkukrotnego zamrugania,
by pozbyć się delikatniej mgiełki, którą pokryły się moje
źrenice. - Czy ty...
Pokręciłem delikatnie głową,
mocniej zginając nogi w kolanach i zajmując się głaskaniem jego
nagich ramion.
-
Nie – szepnąłem, powodując na jego twarzy delikatny oraz
rozczulony uśmiech.
-
Ja też nie – przyznał wciąż ściszonym tonem, zaraz obdarowując
moje wargi kolejnym czułym pocałunkiem, który od razu oddałem tak
samo jak samego siebie.
Tamtego wieczoru ja byłem
jego, a on był mój.
Nasze ubrania z każdą chwilą
coraz szybciej znikały, a nasz pocałunek, choć wciąż powolny,
stawał się bardziej namiętny i intymny. Dłonie czerwonowłosego
gładziły całe moje ciało, doprowadzając mnie do potrzeby
wydawania z siebie cichych jęków i wyginania pleców w lekki łuk.
Chwile przed tym, co miało prędzej czy później nadejść, chłopak
spojrzał mi w oczy, szepcząc jak bardzo chciałby mnie pokochać.
Z początku prawdopodobnie bolało
bardziej niż powinno, mimo że Chanyeol starał się robić wszystko
powoli i ostrożnie. Nie śpieszyliśmy się z niczym, bo w końcu
był to pierwszy dla nas obojga raz i sam na pewno miał liczne
obawy, choć tego w ogóle nie pokazywał. Ból i łzy przestały
mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy nastąpiła wyczekiwania przeze
mnie przyjemność, która swoją intensywnością zrekompensowała
mi długotrwałe uczucie rozrywania. To, co czułem, było
nieporównywalne do wszystkiego, co przeżyłem w ciągu moich
osiemnastu lat. To było coś, czego z nikim innym nie doświadczyłbym
w żaden lepszy czy gorszy sposób, bo nikt inny nie był
czerwonowłosym prawie-piosenkarzem i chociaż nie miałem
porównania, to byłem przekonany, że nikt nawet w połowie nie
całował tak dobrze jak Chanyeol, że nikt na świecie nie powodował
u nikogo takiej fali dreszczy nie do końca płynnymi ruchami bioder
i nikt nie zostawiał tak pięknych malinek na szyi, barkach czy
brzuchu.
I może nie był to idealny
pierwszy raz, bo każdy z nas popełnił kilka bolesnych błędów,
to nie byłem w stanie wyobrazić sobie kogoś innego na miejscu tego
czerwonowłosego chłopaka bądź innego miejsca niż pickup na
opuszczonym parkingu. Nie chciałbym przeżyć żadnego innego
zbliżenia, niż to które trwało tamtej nocy, bo choć nasze było
nieidealne, to właśnie w tym tkwiła garstka perfekcji.
Przykryty kocem leżałem wtulony
w Chanyeola, wbijając wzrok w jego leżącą na boku gitarę.
Opuszkami palców rysowałem mu przeróżne, niewidzialne wzory na
skórze, choć miałem wrażenie jakbym swoim dotykiem starał się
zostawić znaczący ślad na jego ciele, który zobaczy każda osoba,
jaka będzie go miała w objęciach. Chciałem żeby każdy wiedział,
że to ja byłem pierwszą osobą, która pokochała jego twórczość
i że to ja zostałem jego pierwszym fanem, jak i kochankiem pewnej
letniej nocy.
Farbowany chłopak bawił się
moimi włosami, na zmianę gładząc po plecach i sprawiając że z
każdą chwilą, stawałem się coraz bardziej senny. Nawet jego głos
nie do końca mnie rozbudził.
-
Miałeś rację.
-
Hm?
-
Piszę nieidealne piosenki – przyznał, a kiedy już miałem się
odezwać, nakrył mnie bardziej kocem i odetchnął głęboko. - Ale
to dlatego, że ich bohaterami są ludzie, którzy tak samo jak one
nie są idealni.
-
Jedna, którą napisałeś jest idealna – powiedziałem, zamykając
oczy. - Idealna piosenka, o nieidealnej osobie.
♦♦♦
Obudziłem się, czując u
swojego boku przyjemne ciepło i słysząc melodię, która
poprzedniego wieczoru sprawiła, że zapomniałem jak się oddycha
oraz mówi. Gdy uchyliłem powieki, Chanyeol spał, a gitara leżała
tam, gdzie ją widziałem nim zasnąłem. Uniosłem się lekko,
pozwalając zsunąć się kocu z moich ramion, i zadrżałem lekko
pod wpływem chłodu. Usiadłem ostrożnie, rozglądając się
niemrawo. Dookoła wisiała gęsta mgła, przez którą przebijały
się promienie słoneczne zaczynające z każdą chwilą coraz
bardziej razić po oczach. Przejechałem dłonią po twarzy, głęboko
oddychając i obejrzałem się przez ramię na śpiącego chłopaka.
Wyglądał beztrosko i spokojnie, ale momentami zaburzał to grymas,
który przypomniał jakiś tik nerwowy. Uniosłem delikatnie brwi,
rozczulony tym widokiem, ale zaraz zszedłem z samochodu i ubrałem
się jak najszybciej, chroniąc się przed chłodem.
Gdy zawiązałem buty i
wyprostowałem się, oddech utkwił mi na chwilę w płucach.
Przyjrzałem się zaspanej twarzy prawie-piosenkarza i jego
błyszczącym oczom z jeszcze lekko nieprzytomnym spojrzeniem. Jego
włosy były rozczochrane, a na ustach gościł delikatny uśmiech,
gdy drapał się po tyle głowy, przymykając lekko oczy. Część
jego nagiego do pasa ciała zaatakowały złociste promienie
słoneczne, a ja pomyślałem, że to najpiękniejszy widok, jaki do
tej pory widziałem. Wyglądał błogo i pięknie niczym grecki bóg,
i gdybym tylko umiał malować, kazałbym mu tak pozostać, dopóki
nie uwieczniłbym tego na płótnie.
-
Idziesz już? - zapytał, przeciągając się.
-
Nikomu nie dałem znać, że znikam z imprezy i że nie wracam na noc
– zauważyłem, zaczynając się masować po karku. - Powinienem
wrócić zanim się obudzą.
-
Jasne – powiedział, wsuwając na siebie koszulkę.
Tylko tyle. Jasne.
Jeszcze chwilę mu się
przyglądałem, nim odwróciłem się na pięcie, ruszając przed
siebie. Jednak Chanyeol pozwolił mi zrobić zaledwie kilka kroków,
by zaraz zatrzymać mnie, nie używając przy tym słów czy kontaktu
fizycznego. Ustałem w miejscu, spoglądając w stronę oddalonej
dróżki, która nas tu przyprowadziła. Moje kąciki ust drżały
przez moment nim uniosły się delikatnie ku górze, a ciało
przyjemnie rozluźniło się, pozwalając mi po chwili na obejrzenie
się przez ramię w stronę samochodu. Chłopak szarpał za struny,
sprawiając że moje uszy atakowała jego pierwsza idealna piosenka,
przez którą oddałem mu się całym sobą i przyglądał mi się,
leniwie się przy tym uśmiechając.
-
Odwiozę cię.
♦♦♦
Chanyeol odwiózł mnie do
najbliższego zakrętu przy domku, w którym pomieszkiwałem. Nie
chciałem ryzykować bliższym podjazdem, bo któryś z chłopaków
mógł nie spać, a ja stanąłbym w niezręcznej sytuacji
tłumaczenia się, kto przywiózł mnie po całej nocy aż pod dom.
Kiedy odwróciłem głowę w jego stronę, on stukał palcami o
kierownice i mi się przyglądał. Po spędzeniu razem nocy nie
odczuwałem, aby cokolwiek między nami się zmieniło. Dalej
tkwiliśmy w bliżej nieokreślonej relacji, której nie mieliśmy
potrzeby chrzcić jakąkolwiek niepotrzebną nazwą. Było dobrze jak
było i wystarczyło, że czuliśmy się w swoim towarzystwie jak
przy nikim innym. Wpatrywaliśmy się w siebie długie minuty, a może
to były tylko ulotne sekundy. Nie byłem pewny, bo przy nim czas
stawał, a jednocześnie przyśpieszał. Kiedy patrzyliśmy sobie w
oczy miałem wrażenie, że trwało to całą wieczność, a kiedy
spacerowaliśmy lub siedzieliśmy w czasie ulewy w pustym garażu
czułem, że wszystko płynie tak szybko jak piasek przelatuje między
palcami. To było coś niepowtarzalnego.
Opuściłem samochód bez złożenia
pocałunku na jego miękkich wargach, bez wtulenia się w jego tors i
bez żadnego zbędnego słowa. Nie żegnałem się z nim, bo
wiedziałem, że jeszcze tego samego dnia wpadnę w pajęczynę jego
melodii. Kiedy trzasnąłem drzwiami, zrobiłem dwa kroki do tyłu i
rzuciłem mu ostatnie spojrzenie nim odjechał. Uśmiechał się i
nie liczyło się to, czy robił to do mnie, dzięki mnie czy po
prostu miał ochotę unieść kąciki ust. Był szczęśliwy, tak
samo jak ja.
Gdy wszedłem do domku i
rozejrzałem się po cichu po każdym z pomieszczeń, okazało się,
że jedynymi osobami, które wypełniały pustkę, byli Malie z
Krisem. Spali na swoim łóżku w tych samych ubraniach, w których
wiedziałem ich zeszłego popołudnia nim od nas uciekli.
Przyglądałem się im chwilę, zastanawiając się, w jakiej pozycji
ja spędziłem całą noc z Chanyeolem.
Podczas prysznica moje myśli
krążyły wokół dwójki, której brakowało. Co do Sehuna byłem
pewny i nie przejmowałem się zbytnio, jednak Jongdae nie był tak
oczywisty. Mógł spać gdzieś w obecności jakiejś kobiety bądź
samotnie pod jakimś klubem albo na plaży. Pokręciłem lekko głową,
starając się odgonić wszelkie złe wizje, i udało mi się to, gdy
tylko opuściłem kabinę. Stałem na środku łazienki, wpatrując
się w swoje odbicie, i z uśmiechem na twarzy podziwiałem
krwistoczerwone ślady na różnych częściach mojego ciała.
Podszedłem trochę bliżej, by lepiej je zobaczyć i zacząłem
przesuwać po nich powoli palcem, wywołując dreszcze na wspomnienie
tego jak, muskały mnie miękkie wargi prawie-piosenkarza.
Westchnąłem głośno, opierając się dłońmi o umywalkę i
pochylając się do przodu. Przymknąłem oczy, pozwalając melodii
na głośniejsze brzmienie niż ciche szumienie gdzieś w okolicach
potylicy.
Siedząc w salonie, zajadałem się
odgrzaną pizzą, obserwując jak ledwie żywy blondyn wraca jako
pierwszy do domu. Jego włosy były w nieładzie, ubrania założone
na lewą stronę, a w okolicach ust miał ślady rozmazanej szminki.
Gdy tylko zacząłem kręcić głową, by uświadomić mu jak
beznadziejnie wyglądał, on wyrwał mi z ręki jedzenie, które
miałem zamiar ugryźć i ruszył po schodach, co chwilę ciężko
wzdychając. Niedługo po nim pojawił się Jongdae, przynosząc mi
przy tym ulgę na sercu. Nie wyglądał tak źle jak Sehun, ale jego
rodzice raczej nie byliby z niego tak dumni jak on w tamtym momencie
skacowany. Gdy do mnie podszedł, położył dłonie na moich
ramionach i nachylił się blisko, aby mieć pewność, że dokładnie
zrozumiem to, co miał zamiar mi przekazać.
-
Chcę żebyś wiedział, że to w jakim jestem staniem, to twoja wina
– mruknął, kiwając głową, a następnie wyprostował się, by
ruszyć w stronę schodów. Zatrzymał się na czwartym stopniu,
przyciskając dłoń do szyi i jęknął cicho. - I skocz mi proszę
po jakąś aspirynę.
Prychnąłem rozbawiony, wstając
z kanapy, i zgarnąłem kluczyki do samochodu Sehuna. Przeszukałem
całą apteczkę schowaną w bagażniku, jednak nie było tam śladu
nawet połówki białej tabletki. Westchnąłem, drapiąc się po
głowie, i zaraz zabrałem wszelkie drobniaki jakie znalazłem w
schowku Mercedesa, by po tym od razu ruszyć w poszukiwaniu apteki.
Na szczęście całej czwórki poszukiwany przeze mnie budynek okazał
się nie być wcale tak daleko, ale na ich nieszczęście Chanyeol ze
swoją gitarą okazał się być jeszcze bliżej. Nie spędziliśmy
dużo czasu tamtego dnia, bo jednak czułem się zobowiązany
poratowaniem przyjaciół magicznymi tabletkami, ale wystarczająco,
by czerwonowłosy zagrał mi moją ulubioną piosenkę, jednak bez
słów. Po prostu samą melodię, bym mógł ją jeszcze lepiej
zapamiętać. Gdy Chanyeol skończył, a ja otrzeźwiałem po
przesłuchaniu, zabrał mnie do pobliskiego sklepiku, w którym kazał
mi kupić pewne składniki. Wychodząc stamtąd, zajadaliśmy się
czekoladowymi rogalikami, podczas gdy on tłumaczył mi, jak z tego
co kupiłem miała powstać najlepsza mikstura na kaca, którą
leczyła go jego matka w co drugi weekend. Gdy zapytałem dlaczego w
co drugi, przyznał, że pozostałych nie pamięta. Później
podprowadził mnie pod ten sam zakręt, powtarzając co i z czym
zmiksować, aby najlepiej smakowało, a ja tylko kiwałem głową z
uśmiechem, nie wspominając o tym, że nie posiadamy czegoś takiego
jak mikser.
Mimo braku urządzenia udało mi
się stworzyć nie najlepiej wyglądającą papkę i poczęstować
tym każdego z moim umierających przyjaciół, podając im na deser
białe tabletki. W głębi podziękowałem sobie kilka razy za to, że
poszedłem z Chanyeolem bez słowa, gdy tylko nachylił się nad moim
uchem. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tam został. Moje nerki i
wątroba prawdopodobnie też nie.
♦♦♦
Dziewiątego dnia wszyscy
poza mną zajadali się zamówionymi zupami z pobliskiej knajpy,
ratując swoje zaalkoholizowane żołądki. Próbowałem ich gdzieś
wyciągnąć, jednak posyłali mi tylko spojrzenia pełne pogardy i
cierpienia. Nie miałem zamiaru przesiedzieć całego dnia z nimi,
wysłuchując jak było im źle, więc przebrałem się i wyszedłem.
Spacerowałem po miasteczku, trzymając dłonie w kieszeni, gdzie
znalazła się czerwona piłeczka, o której całkowicie zapomniałem.
Uśmiechnąłem się pod nosem, ale zaraz wziąłem głęboki wdech,
gdy moją głowę zaatakowały myśli o zbliżającym się wyjeździe.
Czternaście dni wydawały się być idealne, nie za dużo ani nie za
mało na zrelaksowanie się i spędzenie czasu z przyjaciółmi,
jednak nigdy nie brałem pod uwagę, że poznam jakiegoś
prawie-piosenkarza, który sprawi, że dwa tygodnie okażą się być
o wiele za krótkie. Czas leciał z każdą chwilą coraz szybciej, a
ja nie mogłem sobie wyobrazić, by tak po prostu wsiąść w
samochód i odjechać. Nie potrafiłem sobie wyobrazić dnia, kiedy
się obudzę i nie wyjdę zaraz z domu, by natrafić na dźwięk
szarpania strun. To wszystko brzmiało strasznie obco i sprawiało,
że zastanawiałem się nad przedłużeniem wakacji. Nie miałem na
myśli porzucenia szkoły, by spędzić każdy dzień do końca życia
na obserwowaniu jak Chanyeol rozwija się ze swoją twórczością.
Tydzień. Dodatkowe siedem dni brzmiało całkiem w porządku.
Myśląc nad tym,
zatrzymałem się przy wysokiej bramie, która oddzielała zwykłą
część miasteczka od tutejszej sceny. Podszedłem tam, dostrzegając
otwartą bramkę, przez którą bez wahania wszedłem na teren, który
okazał się być większy niż mi się wydawało, tak samo jak sama
scena, na której stał czerwonowłosy chłopak. Krążył w tą i w
tamtą, przejeżdżając palcami po strunach, i krzywił się, gdy
nie wychodziło mu to tak, jak prawdopodobnie chciał. Podchodząc
bliżej, przyuważyłem, że miał zamknięte oczy, a wyraz jego
twarzy wskazywał na to, jak bardzo był skupiony.
Zająłem jedno z niewygodnych
miejsc mniej więcej w środkowym rzędzie i oparłem stopy o oparcie
przede mną. Przyglądałem się uważnie, jak marszczył brwi, jak
na jego czole pojawiały się cienkie zmarszczki i jak jego ciało
momentalnie odprężało się, gdy zaczynał śpiewać swoją
pierwszą, idealną piosenkę. Reagowałem na nią tak samo jak za
pierwszy razem. Nie mogłem się ruszyć, mrugnąć ani wziąć
głębszego wdechu. Wszystko wydawało się być całkiem inne, kiedy
ta historia roznosiła się echem dookoła nas. Nie doprowadzało
mnie to do płaczu, ale nie powodowało też uśmiechu na mojej
twarzy. Ta piosenka sprawiała, że wszystko ulatywało, ale w taki
sposób, że jakaś część mnie chciała więcej. Jakaś część
mnie zdążyła się już od niej uzależnić, a kolejna pokochać
każdy pojedynczy dźwięk i każde pojedyncze słowo. Być może po
cichu oczekiwałem, że końcu powie na głos, że napisał ją dla
mnie i o mnie. Chciałem to usłyszeć.
Chrząknąłem, tępo
mrugając, gdy poczułem na sobie jego wzrok. Chanyeol stał na
scenie z opartą przy nodze gitarą i wpatrywał się we mnie bez
słowa. Kolejny raz czas stanął, gdy tylko zacząłem przyglądać
się jego oczom, których blask dało się zauważyć nawet z
dzielącej nas odległości.
-
Kiedyś stąd zniknę, wiesz? - odezwał się, ostrożnie odkładając
instrument i siadając przy krawędzi. Wziął wdech nosem, a chwilę
potem głośno wypuścił powietrze ustami. - Kiedy poczuję, że coś
gdzieś na mnie czeka, po prostu wsiądę w samochód i odjadę.
Zatrzymam się dopiero tam, gdzie poczuję, że to jest to miejsce.
-
Kiedy? - zapytałem, krzyżując ręce.
-
Jeszcze nie wiem – przyznał, kręcąc głową. - Może jutro, może
za tydzień, a może nawet dzisiaj. Kto wie?
Chwilę jeszcze na niego
patrzyłem, po czym odchyliłem głowę i wbiłem wzrok w zachmurzone
niebo. Odetchnąłem głęboko, ale cicho, wsłuchując się w kroki,
które chłopak stawiał, gdy kierował się w moją stronę. Zajął
miejsce jeden rząd za mną i oparł się rękami o oparcie obok
mnie, lecz nie spojrzałem na niego.
-
Nie pożegnasz się ze mną? - zapytałem i dopiero po tym
przekręciłem głowę w lewą stronę.
Między naszymi twarzami
był minimalny odstęp, dając mi możliwość przyglądania mu się,
póki jeszcze stamtąd nie zniknął, lub pocałowania go. Nim
zdążyłem zastanowić się, która z tych opcji brzmiała lepiej
lub być może rozsądniej, Chanyeol drgnął w moją stronę,
składając na mych wargach delikatny pocałunek. Nie trwało to
długo jak tamtego wieczoru i nie było w tym ani krzty namiętności.
Nasz krótkotrwały dotyk warg był przepełniony czułością i
delikatnością, sprawiając że jego wargi wydawały się być
jeszcze miększe niż ostatnio. Było to niesamowicie przyjemne,
jednak gdy niepośpiesznie się odsunął, po plecach przeszedł mnie
zimny dreszcz. Uchylając powieki i spoglądając na jego usta,
poczułem jakby to było nasze pożegnanie, które zamykało wszystko
co dotychczas przeżyliśmy. Miałem tylko nadzieję, że nie każe
mi o wszystkim zapomnieć, bo nie byłbym w stanie pozbyć się z
głowy melodii, którą pokochałem.
- Nie lubię pożegnań – powiedział,
a ja uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Oczywiście, że nie
lubił. - Czuję się wtedy, jakbym miał się z tą osobą więcej
nie spotkać – przyznał, a ja przekręciłem się bardziej w jego
stronę, opierając łokieć o plastikowe oparcie.
-
Sądzisz, że jeszcze kiedyś się spotkamy? - zapytałem i szczerze
powiedziawszy bardziej rzuciłem to w przestrzeń, nie chcąc znać
odpowiedzi na to pytanie. A mimo to, dostałem ją.
-
Oczywiście – prychnął rozbawiony, marszcząc przy tym śmiesznie
brwi. - Podczas mojego pierwszego koncertu będę stał na scenie i
wypatrywał cię w pierwszym rzędzie.
Milczałem długą chwilę,
analizując to co wtedy tak pewny siebie powiedział, po czym
prychnąłem rozbawiony, kiwając głową.
-
Sądzisz, że zdążę kupić bilet? I to jeszcze pod sceną?
Chłopak zaśmiał się krótko, a
następnie wstał i spojrzał na mnie z uśmiechem.
-
Jeśli nie zdążysz, przyjdź przed koncertem na tyły budynku, w
którym będę występował – powiedział, nabierając powagi. -
Będę czekał do ostatnich trzech minut przed rozpoczęciem się
koncertu.
-
I dostanę specjalną wejściówkę? - zapytałem, uśmiechając się
pod nosem na samo wyobrażenie, po czym wstałem, chwytając
wyciągniętą w moją stronę dłoń.
-
Co więcej, jeśli przyjdziesz, zabiorę cię na całą moją trasę
koncertową i podczas każdego mojego występu, będę zapraszał cię
na scenę, przedstawiając ludziom mojego pierwszego fana. - Chanyeol
wyglądał tak poważnie jak jeszcze nie miałem okazji zobaczyć,
jego głos był przepełniony obietnicą, a oczy błyszczały coraz
bardziej. Ściskając cały czas moją dłoń, zrobił krok do przodu
i pochylił głowę, stukając nasze czoła ze sobą. - Więc błagam,
upij się dzień przed rozpoczęciem sprzedaży biletów i obudź się
dopiero po ich wyprzedaniu.
Stałem nieruchowo z lekko
rozchylonymi ustami, przez które nie chciało mi przejść nawet
jedno słowo, a co dopiero bardziej skomplikowana wypowiedź.
Chanyeol patrzył na mnie błagalnie i wyczekująco, a moje kolana
uginały się pode mną z każdą chwilą coraz bardziej. Wyciągnąłem
dłoń do przodu i ścisnąłem lekko skrawek jego koszulki tak jak
wieczorem siódmego dnia, gdy prowadził mnie w nieznane. Wydobyłem
z siebie głuche kaszlnięcie, uśmiechając się lekko pod nosem.
-
Dobrze – powiedziałem, ożywiając tym jego spojrzenie. - Upiję
się.
Zawiał delikatny wiatr,
który pogładził nasze policzki, robiąc to zamiast naszych dłoni.
I chociaż krzyczało we mnie jedno zdanie, nie byłem w stanie
wypowiedzieć tego na głos. Nie byłem w stanie poprosić go, by
obiecał mi, że na każdym koncercie zaśpiewa swoją pierwszą
idealną piosenkę, mówiąc że stworzył ją dla mnie i o mnie. Nie
zrobiłem tego, bo nie byłem w stanie wypowiedzieć nawet jednego
zdania, które by jej dotyczyło, i byłem pewny, że odpowiedziałby
mi coś w stylu „skoro wiesz dla kogo i o kim ją stworzyłem, to
po co miałbym to mówić na głos?" albo "skoro ty to
wiesz, to po co inni mają wiedzieć?". Chanyeol taki właśnie
był. Lubił mieszać, choć prawdopodobnie nie robił tego
specjalnie.
Tamtego dnia spędziliśmy
czas razem do momentu, gdy niebo pokryło się czernią, a półksiężyc
utkwił gdzieś wysoko między gwiazdami. Idąc przez miasteczko,
prawdopodobnie każda mijająca i lekko krzywiąca się osoba miała
nas za parę. Nie ukrywam, że momentami sam czułem się jakby
faktycznie tak było. W chwili, gdy czerwonowłosy łapał mnie za
rękę, ciągnąc w nieznane, gdy przeczesywał mi włosy palcami i
szeptał do ucha ostatnie słowa kolejnych nieidealnych piosenek,
czułem się bardziej prawdziwie niż przez kilka miesięcy mojego
pierwszego oraz jedynego związku. Chanyeol nie robił nic, czego nie
robiłby mój były chłopak, a mimo to nigdy nie odczuwałem takiej
potrzeby odwzajemnienia uśmiechu lub reagowania na dotyk czy szept.
Nie umiałem samemu sobie wyjaśnić dlaczego tak było, bo w końcu
nie byłem w nim zakochany i nie postrzegłem go jako tego jedynego.
Może powodem było to, że Chanyeol nie obsypywał mnie
komplementami tak, jak robiła to cała masa ludzi, a ciągle mówił
o moich niedoskonałościach, które zauważał i na które ja sam
nigdy nie zwróciłem uwagi. Nie czułem się ani trochę głupio i
nie było mi też niezręcznie. Chłopak nie śmiał się, nie kpił
ani nie marszczył brwi z obrzydzeniem, wręcz przeciwnie. Przysuwał
się bliżej i zaczynał gładzić po wszelkich, nawet tych
najmniejszych bliznach, strupkach czy pękniętych naczynkach,
szepcząc jak bardzo mu się one podobają i ciesząc się jak małe
dziecko, że nikt wcześniej nie zauważył tych drobnych cząstek z
których się składam.
Gdy weszliśmy wieczorem do
jednego z klubów, który słynął z karaoke, Chanyeol zaśpiewał
tam swoje stare wypracowanie, ignorując tekst na ekranie i rytm
piosenki. Kiedy ludzie buczeli, ja jako jedyny stałem, głośno
uderzając o siebie dłońmi. Ochrona prędko się nas pozbyła, a
my, słysząc trzask drzwi, zaczęliśmy się głośno śmiać,
wyobrażając sobie jak w któreś wakacje Chanyeol ma zaśpiewać
tam kilka kawałków z jego nowej płyty i nim zaczyna występ,
wspomina pewne wakacje, gdy go stamtąd wyrzucono.
Rozstaliśmy się bez pocałunku,
czułego dotyku czy szeptania sobie do uszu o tym jak wspaniały był
to dzień. Nie musieliśmy tego robić, bo obydwoje cały czas
czuliśmy smak naszych warg na swoich własnych, uśmiech oraz
patrzenie sobie w oczy zastąpiło dotyk fizyczny, a szepty były
zbędne. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy o tym, czego nie
wypowiadaliśmy na głos i nikt poza nami nie musiał wiedzieć. Nim
odszedłem w swoją stronę, wręczyłem mu czerwoną piłeczkę
tkwiącą cały dzień w mojej kieszeni i czekającą na zmianę
właściciela. Uśmiechnąłem się, patrząc na czerwony materiał w
jego dużej dłoni.
-
Przechowaj ją dla mnie – poprosiłem, przyciągając tym
zaskoczone spojrzenie. - Dasz mi ją zamiast specjalnej wejściówki
na twój koncert, gdy już się spotkamy na tyłach.
Chłopak nic nie powiedział,
jedynie szeroko się uśmiechnął i ścisnął ją mocniej.
-
Następny dzień zaczął
się dziwnie błogo. Czułem jakbym lewitował, a wzięcie oddechu
stało się jeszcze łatwiejsze niż dotychczas. Siedziałem na
materacu oparty o ścianę i przymykając oczy, zacząłem się
wsłuchiwać w melodie, która cały czas krążyła po mojej głowie.
Cokolwiek robiłem ona nieustannie mi towarzyszyła, powodując chęć
wybiegnięcia z domu, by odnaleźć Chanyeola i poprosić go o
zaśpiewanie albo chociaż o zgranie samej melodii.
Po wzięciu najszybszego prysznica
w całym moim osiemnastoletnim życiu, wybiegłem wręcz z ośrodka,
nie zostawiając żadnej wiadomości na stoliku i nie zamykając
drzwi na klucz. Z kanapką w dłoni szedłem uliczkami, mijając
ludzi gotowych na wylegiwanie się na plaży, którą też na chwilę
odwiedziłem, ale z innych powodów, tak jak każde miejsce, które
Chanyeol mi pokazał. I przysięgam, że tamtego dnia zrobiłem tyle
kilometrów co nigdy w życiu, desperacko wsłuchując się we
wszystko co wydało jakiś niespodziewany odgłos. Zatrzymywałem się
w kilku miejscach na dłużej, momentami wręcz krzycząc imię
chłopaka i wołając że pragnę, by mi zaśpiewał tak pięknie jak
wieczorem siódmego dnia naszej znajomości. Moje zdzieranie sobie
gardła nie sprawiło, że Chanyeol zaczął grać, prowadząc mnie
tym do siebie. Snułem się więc bezczynnie jeszcze długie godziny,
odwiedzając nawet domek, który mi pokazał, jednak najdłużej
czasu spędziłem na plastikowym siedzeniu, przyglądając się
pustej scenie jak i pustemu miejscu w rzędzie za mną. Chanyeola
oraz jego gitary nigdzie nie było i w pierwszej chwili pomyślałem
z nutą szczęścia, że pewnie w środku nocy obudził się z tym
swoim dobrym przeczuciem, o którym ciągle mi mówił, wsiadł w
samochód i po prostu odjechał przed siebie, jak zwykle o nic nie
dbając. Jednak im dłużej wpatrywałem się w pustą przestrzeń,
przekręcając głowę w bok, zaczynałem się czuć poniekąd
oszukany. Byłem przekonany, że poprzedniego dnia czerwonowłosy
mówił to wszystko od tak sobie, tak przyszłościowo, a z każdą
chwilą uświadamiałem sobie, że on po prostu mnie poinformował,
że stamtąd wyjeżdża. Że pocałunek, który złożył na moich
ustach naprawdę był nie-pożegnaniem. I kiedy mijałem bramkę,
kierując się w stronę ośrodka, dotarło do mnie, że on wszystko
musiał mieć zaplanowane na tamten dzień. Miał spędzić ze mną
czas, a w nocy, kiedy ja niczego nieświadomy kładłem się spać,
on wsiadł do samochodu i odjechał.
Idąc przez miasteczko, próbowałem
się pogodzić z tym, że po prostu odjechał i zostało mi jedynie
czekać na jego pierwszy koncert, który być może dopiero miał być
naszym początkiem wszystkiego. Mimo to, zatrzymywałem się na
jakikolwiek dźwięk, mając nadzieję, że to coś dłuższego i
brzmiącego jak gitara. Wybierając dłuższą drogę na wszelki
wypadek, gubiąc się kilka razy w uliczkach bez przejścia, nie
usłyszałem niczego, co w magiczny sposób zaczęłoby mnie do
siebie przyciągać. Z jednej strony czułem, jakbym o czymś
zapomniał, jakbym coś gdzieś zostawił i teraz musiał nauczyć
się bez tego żyć, a z drugiej cieszyłem się, bo zamiast
kombinować z przedłużeniem sobie wakacji, po prostu chciałem
wrócić jak najszybciej. Chciałem żeby czas przyśpieszył, żeby
zaczęła się szkoła, a może nawet i praca. Bylebym wracał
zmęczony całym dniem do domu, dostrzegając ogromny bilbord
ogłaszający wielkie wydarzenie jakim miał być koncert Park
Chanyeola.
Nie ukrywam, że moje serce
stanęło na moment, gdy wchodząc do domu usłyszałem dźwięk
szarpania strun. Nie był on przyjemny, a wręcz bolały uszy od
wyżywania się na instrumencie, ale czułem się zbyt
zdezorientowany, by zwrócić na to uwagę. Zrobiło mi się gorąco
na samą myśl, że mógł tam siedzieć przez ten cały czas,
podczas gdy ja błądziłem po miasteczku, marząc jedynie o
wpadnięciu w pajęczynę melodii.
Kiedy sztywnym krokiem wszedłem
głębiej do pomieszczenia, stanąłem momentalnie wryty jakby ktoś
oblał mnie szybkoschnącym cementem. Nie zwróciłem uwagi na
zaskoczonych moim widokiem przyjaciół ani na Krisa, który
przeklinał, gdy jedna z pękniętych strun poraniła jego dłoń.
Stałem w miejscu i miałem wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy
mi z klatki piersiowej. Po mojej głowie bez końca odtwarzały się
słowa Chanyeola:
„Jestem tam, gdzie słyszysz
dźwięki strun."
A potem moje własne skierowane w jego
stronę:
„Dźwięk strun staje się synonimem
twojego imienia.”
Przeniosłem spojrzenie z
telewizora na gitarę z pękniętą struną, którą Chińczyk
odłożył na bok, a następnie z powrotem na ekran. Moje dłonie
drżały, na skórze pojawiła się gęsia skóra, a oddech świstał.
Widok, który dotarł do moich oczu nie sprawił, że popłynęły mi
łzy. Widok samochodu, na których kochałem się z Chanyeolem i na
którym uwierzyłem w jego marzenie, nie sprawił, że zachciałem
krzyczeć. Widok pojedynczych części samochodowych leżących w
gęstej kałuży krwi nie sprawił, że zacząłem cierpieć. Jednak
widok tego w jakim stanie był wyciągany spod płonących kawałów
czerwonowłosy chłopak i widok policjantki podnoszącej czerwoną,
zepsutą piłeczkę sprawił, że zerwałem się, biegnąc na górę.
Po drodze upadłem kilka razy, nabijając sobie siniaki i tworząc
liczne otarcia, ale nie czułem bólu. Nic również nie czułem,
siedząc zamknięty w pokoju przez następne trzy dni. Głód i
potrzeby fizjologiczne były mi obce tak samo jak umiejętność
mówienia, gdy pozostali na zmianę dobijali się do mojej tarczy
przed światem jaką były drewniane drzwi. Moje wargi były
poranione od ciągłego przygryzania, dłonie zdobiły ślady
wbijanych paznokci, a moja głowa pękała od szarpania się za
włosy. Nie czułem nic i to doprowadzało mnie do szaleństwa. Nie
płakałem, nie krzyczałem i nie planowałem samobójstwa. Nie
cierpiałem, chociaż cholernie tego chciałem, bo cierpienie było
czymś czego mógłbym się o wiele szybciej pozbyć, niż pustki,
która mi towarzyszyła i która była o wiele gorsza od wszystkiego
co mogło mnie dopaść. Przeklinałem w myślach wszystko i
wszystkich, mocniej owijając się kocem. Jakaś część mnie
zwyczajnie umarła i ciągnęła za sobą każdą kolejną, gdy w
mojej głowie rozchodził się dźwięk melodii przynoszącej
wspomnienia ostatnich dni. Czułem się źle jak nigdy w życiu, gdy
cała czwórka w końcu postanowiła wyważyć drzwi, poszarpać mną
i powydzierać się. Czułem się potwornie, kiedy, opowiadając im o
tym wszystkim, nie uroniłem nawet łzy, choć byłem w stanie tylko
szeptać, jąkając się co jakiś czas. I kiedy sądziłem, że
pustka, którą odczuwałem przez te dni była najgorsza, myliłem
się i uświadomiłem to sobie dopiero, gdy Malie nazwała to
tragiczną, wakacyjną miłością. Wtedy poczułem się jak potwór
i wrak.
- Nie
– powiedziałem mechanicznie, zamierając w miejscu i wbijając
wzrok w podłogę. - Żadna tragiczna i wakacyjna miłość. Ja nie
byłem w nim zakochany, po prostu pokochałem pewną piosenkę.
Po tym już tylko słyszałem dźwięk kropel uderzających o parapet za oknem. Padało bez przerwy od trzech dni, a to przynosiło mi słowa Chanyeola, który śpiewał do mnie, stojąc na stole bilardowym szóstego dnia: "if I lose you baby (...), if you walk away everyday it will rain, rain, rain".**
♦
I teraz kiedy siedzę w
pędzącym pociągu, wspominając każdy dzień sprzed piętnastu
dni, dociera do mnie to, że naprawdę nie kłamałem, zaprzeczając
słowom Malie. To, co było między nami, nie było miłością i
żaden z nas nie był w sobie zakochany. Chanyeol uwielbiał pisać
nieidealne piosenki, a ja uwielbiałem ich słuchać. Uwielbiałem
wytykać mu błędy i nonsens w tym co tworzył, w piosenkach tak
nieidealnych jak osoby żyjące w historiach, o których śpiewał. W
piosenkach, do których wymyślał nowe słowa i w których nadużywał
„ajajaj" bądź „jejeje", gdy nie wiedział o czym
zaśpiewać. W ciągu tych kilku dni, w których miałem okazję
poznać prawie-piosenkarza tylko jedna piosenka sprawiła, że nie
byłem w stanie powiedzieć nic złego, a tym bardziej dobrego, bo
człowiek łatwiej krytykuje niż docenia. To była pierwsza idealna
piosenka o niekoniecznie idealnej osobie. O osobie, która naprawdę
uwierzyła, że Park Chanyeol pewnego dnia stanie na scenie przed
tłumem krzyczących fanów. O osobie, która siedzi teraz w pustym
przedziale, wbijając paznokcie we własne dłonie. O osobie, która
pokochała pewną piosenkę, bo nie zdążyła pokochać jej autora.
I zdaję sobie sprawę z tego, że
w oczach wielu dzieciaków byłem jednym z tych szczęściarzy,
którzy mieli zaplanowane wakacje od kilku miesięcy, że według
wielu dzieciaków byłem jednym z tych, którzy mieli spędzić
niezapomniane wakacje w gronie najlepszych przyjaciół. Według
moich najbliższych byłem tym, który miał po raz pierwszy
posmakować wolności, jadąc jako pełnoletnia osoba w gronie ludzi
nie będących nikim z rodziny. Według wszystkich byłem tym, który
w końcu mógł liznąć trochę życia jako ktoś odpowiedzialny za
własne czyny. I gdyby ktoś tylko poznał tę historię,
prawdopodobnie zazdrościłby mi tego, że przeżyłem coś tak
niepowtarzalnego. Ale szczerze, gdybym tylko wiedział, że jako
szczęściarz mający grupkę przyjaciół, dowód w portfelu i
odpowiedzialność przyczepioną do własnego karku, przeżyję każdy
dzień z tą samą osobą, każdego dnia w innym miejscu, słuchając
nie do końca idealnych piosenek, nie pojechałbym. Dlaczego? By
potem każdego kolejnego dnia nie odtwarzać w głowie tej samej
melodii, w kółko i w kółko, aby nie poszła w zapomnienie, bo
jedyna osoba, która mogłaby mi ją na nowo przypomnieć, nie żyje.
Wieczność.
To właśnie ona jest
tym co uchroniło nas przed wpadnięciem w coś tak płytkiego i
nietrwałego jak miłość.
*Miasteczko wymyślone na potrzeby tego fanfiction, inspirowane Sielpią Wielką.
**Bruno Mars - It Will Rain / "Jeśli stracę Cię kochanie (...), jeśli odejdziesz, codziennie będzie padać, padać, padać."
Witaj,
OdpowiedzUsuńto ja ;] no jeszcze nie zaczęłam, ale to nastąpi w najbliższej przyszłości, więc pisz dalej, tak abym miała dużo do nadrobienia ;] przyznam, że tak przeczytałam prolog 'Nieszczęśliwego kroku” i już pobudziłaś moją ciekawość...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńtekst wspaniały ale smutne, bardzo smutne na początku myślałam, że Chanyeol może być postacią jakaś widmowa coś jak duch zawsze tak niespodziewanie się pojawiał dla Bayukhuna, ale później zmieniłam zdanie te rozmowy te ich spotania... cudowne ale naprawdę mi smuto czemu musiało się to tak skończyć chciałam aby za jakiś czas znów się spotkali...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia