piątek, 2 września 2016

Don't miss your chance I 2

    Luhan stoi od dłuższej chwili i wpatruje się we mnie, nie wierząc w to co powiedziałem. Jest w szoku, to nie było coś czego się spodziewał, więc jest nas dwoje. Też się nie spodziewałem, nie brałem nigdy w życiu czegoś takiego pod uwagę, a jednak życie lubi zaskakiwać i to wcale nie pozytywnie. Opieram policzek o pięść, nie tracąc go ze wzroku. W końcu się rusza, robi kilka kroków w tą i w tamtą, łapiąc się w międzyczasie za głowę, aż w końcu siada na kanapie. Nie patrzy na mnie, patrzy na ten sam telewizor, który ja podziwiałem jakiś czas temu. Już się mam odezwać, jednak on przekręca się w moją stronę.
- Dlaczego? - pyta, nie ukrywając zaskoczenia, a ja cicho wzdycham. - Przecież wszystko było w porządku. 
- Poniekąd było. - Kiwam głową.
- Poniekąd? - Unosi brwi. - Kłóciliście się?
Kręcę głową zgodnie z prawdą, a chłopak wydaje się być jeszcze bardziej zbity z tropu. 
- Źle cię traktował?
- Nie, traktował mnie dobrze - przyznaję, jednak zaraz dodaję. - Może nawet zbyt dobrze. 
Szatyn marszczy brwi zdezorientowany całą tą sytuacją, przez co nie mam wyboru i wstaję, podchodząc do okna. Krzyżuję ręce na piersi i wyglądam za nie, zerkając kątem oka w dół. 
- Zdradzał mnie - mówię po chwili, czując jakby w tym samym czasie ktoś przejeżdżał mi tarką po gardle.  
Mój przyjaciel się nie odzywa, więc zerkam na niego przez ramię. Siedzi sztywno, wbijając we mnie wzrok. Wygląda jakby czekał aż oznajmię mu, że to żart, ale niestety nie mogę tego zrobić. Podchodzę do niego, klepię go po ramieniu i siadam obok. Teraz obydwoje wbijamy wzrok w ekran i milczymy. Żaden z nas się nie odzywa. Ja nie mam nic do powiedzenia, a Luhan trawi zdobytą informacje. Lubi mojego byłego chłopaka. Odkąd ich ze sobą poznałem, mieli niesamowicie dobry kontakt z czego bardzo się cieszyłem. Wolałem żeby się przyjaźnili niż nienawidzili, to byłoby zbyt uciążliwe dla nas wszystkich. Przeczesuję włosy palcami i chrząkam, kiedy do moich uszu dociera pytanie. 
- Jak długo?
Kręcę głową. 
- Nie wiem - mówię, opierając się o oparcie i odchylam głowę. - Nie wiem czy to było jednorazowe, czy zrobił to już któryś raz, może to romans, który ciągnie się już miesiącami. Nie dałem mu nic powiedzieć, zresztą był zbyt zajęty żeby móc się wytłumaczyć.
- Skąd... wiesz?
- Nakryłem ich.
Chłopak przejeżdża dłońmi po twarzy i dołącza do mnie. Wpatrujemy się w sufit, ciężko wzdychając. To było dziwne uczucie, że mój najlepszy przyjaciel przeżywa to dosłownie tak samo jak ja, podczas kiedy normalnie powinienem dostać po głowie za przejmowanie się i dawanie byłemu satysfakcji moim załamaniem, natomiast mój były powinien dostać w twarz. Nic nie zmierzało w tą stronę, przynajmniej nie ze strony Luhana. Momentami był bardziej pochłonięty moim związkiem niż swoim własnym życiem miłosnym, twierdząc, że nikt kto jest nim zainteresowany nie da mu tego co daje mi Yixing. Może lepiej dla niego. 
    Spoglądam na telefon, który wibruje już jakąś chwilę na ławie. Przymrużam oczy, by dostrzec kto dzwoni, chociaż dobrze wiem kto cały czas nie daje mi spokoju. Siadam prosto, chwytam za komórkę i chwilę się przyglądam nazwie, po czym przyciskam palcem czerwoną słuchawkę. 
- Cały czas do ciebie dzwoni? - pyta, a ja kiwam głową. - Był u ciebie? 
- Kilka razy się dobijał do drzwi - przyznaję, wstając i wyłączając telefon. - Sąsiadka go pogoniła, twierdząc, że skoro nikt nie otwiera to mnie nie ma i że jak nie odejdzie to zadzwoni po policje.
Patrzę na Luhana, który smutno mi się przygląda. Rozczochruję mu włosy, zmierzając w stronę kuchni. Nie jadłem nic od dwóch dni i zaczynam być głodny, chociaż dalej jest mi niedobrze na samą myśl o włożenia czegoś do ust. Jedyne co przechodzi mi przez gardło to woda. Jestem zły, rozczarowany i smutny, ale nie chcę się rozchorować z jego powodu. Otwieram lodówkę i patrzę, jest pusta. Zamykam ją, zastanawiając się dlaczego nie kupiłem chociaż jajek.
- Chodźmy coś zjeść - proponuję, wychodząc z pomieszczenia.

  ~~~  
    Siedzimy w knajpie, umieszczonej na rogu bloku na przeciwko. Jest sporo ludzi mimo, że nie ma jeszcze południa. Myślę, że większość z nich jest tu od wczoraj i nie zdążyli po prostu wrócić jeszcze do domu. Składam zamówienie, którym są jajka z bekonem oraz kilkoma tostami, do tego kawa. Szatyn zastanawia się, przeglądając uważnie kartę, którą podała nam całkiem miła pracownica tego lokalu. Przejeżdżam wzrokiem po każdej osobie, która tu jest. Nikt nie tryska szczęściem czy entuzjazmem, wszyscy są albo skacowani, albo poważni podczas przeprowadzanych rozmów. Zwykłych lub tych telefonicznych. W tle leci Hymn For The Weekend, na co cicho wzdycham. Ta piosenka kojarzy mi się z nim. Z tym jak kochaliśmy się na wilgotnej trawie przy ognisku u znajomych podczas, gdy inni już dawno poszli spać. 
Kręcę głową i poganiam przyjaciela, by pośpieszył się z wyborem. On tylko cicho mamrocze, że wybór jedzenia to poważna sprawa i nie należy się śpieszyć. Koniec końców bierze to samo co ja. Nie czekamy długo, od zawsze lubiłem to miejsce właśnie dlatego, że wszystko robią szybko i na dodatek smacznie. Nocami można było się wyżalić niewzruszonemu barmanowi, który znał już tysiące przeróżnych historii, a jak miał dobry nastrój to czasami nawet stawiał kolejkę.
Zaczynamy jeść, w głębi czekam aż nastąpi koniec piosenki i udaję niewzruszonego, nie dając po sobie niczego poznać, nawet tego, że na nowo rozsadza mi głowę od nalotu wspomnień. Telefon Luhana się odzywa, w tym samym momencie kiedy padają w głośnikach ostatnie słowa. Chłopak wyciąga komórkę, a ja przyglądam się jego zmieszanej minie. Nie wie co zrobić.
- Yixing? - pytam, wsuwając jajka do ust. 
Kiwa głową, na co wyciągam do niego rękę. Kiedy podaje mi niepewnie telefon, biorę go i bez wahania się rozłączam. Wchodzę w kontakt oraz blokuję numer, po czym oddaję mu jego własność, wracając do jedzenia. 
    Kelnerka do nas podchodzi, zabiera brudne naczynia i zostawia nam rachunek do zapłacenia. Spoglądamy obydwoje, jednak postanawiam, że zapłacę. Nie był to majątek, a w końcu to ja zaproponowałem pójście gdzieś na śniadanie, zamiast skoczenia do sklepu po jakieś artykuły spożywcze. Wstajemy, ubieramy bluzy i opuszczamy lokal. Odchylam głowę i spoglądam na zachmurzone niebo, z którego zaczynają lecieć duże krople. Ruszamy w stronę świateł. 
- Jutro jest impreza - mówi nagle.
Spoglądam na niego.
- Gdzie?
Chłopak wzrusza lekko ramionami, gdy przechodzimy na drugą stronę ulicy.
- Tam gdzie zawsze, ale podobno ma być więcej osób. Powinieneś przyjść, dobrze ci to zrobi.
- Tak sądzisz? - mruczę, otwierając drzwi od klatki. 
Patrzę na niego, a on zdecydowany kiwa głową. Chwilę mu się przyglądam, zastanawiając się nad tym. Bardzo często chodziliśmy na imprezy i zawsze fajnie się bawiliśmy, ale to było co innego. Teraz nie mam chyba na to nastroju. 
- Zastanowię się i dam ci znać - obiecuję. 
Luhan uśmiecha się i klepie mnie po ramieniu. Żegnamy się, gdy wchodzę do środka.
    Zmierzam po schodach na górę, w międzyczasie wyciągam z kieszeni klucze. Odnajduję ten od mieszkania i łapię za niego, by nie bawić się w rozróżnianie ich pod drzwiami. Wchodzę na drugie piętro, kierując się do mieszkania. Po kilku krokach zatrzymuję się, a z dłoni wszystko mi wypada. Po klatce roznosi się echo, gdy metal napotyka się z podłogą. Przełykam z trudem ślinę i wbijam wzrok w niewiele wyższego od mnie bruneta, który wstaje z podłogi. Mrużę oczy i cofam się, gdy tylko wykonuje pierwsze kroki w moją stronę. Chłopak ciężko wzdycha.
- Baekkie, przestań. 
Kręcę głową.  
- Czego chcesz? 
- Porozmawiać.   

1 komentarz:

  1. Hej,
    trochę mi smutno, może jednak powinni porozmawiać, ale czy jest coś jeszcze do wyjaśniania... powinien pójść na tą imprezę może spotka kogoś fajnego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń